Gutek: Nie ściemniam, mówiąc, że dobrze wiem, co czujesz

Zniecierpliwieni fani mogą odetchnąć z ulgą! 16 kwietnia, po wielu zapowiedziach, ukazał się „Stan rzeczy”, który trafi nie tylko do miłośników gatunku, z którym wcześniej był kojarzony wokalista. „Zrobiłem tyle rzeczy z innymi ludźmi, że czułem powinność, by pokazać, co zrobiłbym sam” – podkreśla Piotr Gutkowski.

 

Według niego, płyta ma dawać przyjemność, bo obcowanie z nią, jest jedną z najlepszych rzeczy, jaka może nam się przydarzyć. W ujmujący sposób, wiele razy podkreślił, że tworząc „Stan rzeczy”, kierował się tym, co czuje. Słuchacze nie mają wątpliwości co do tego, że Gutek oszukał czas i od 20 lat wygląda tak samo. Między innymi o tym, co go dziś definiuje, o współpracy z młodymi muzykami i nieustannym poszukiwaniu – Iwona Smyrak w rozmowie z Piotrem Gutkowskim.

Udało nam się spotkać, co prawda, w wirtualnej przestrzeni, ale dzieją się przecież wielkie rzeczy, o których trzeba porozmawiać! Twój solowy debiut „Stan rzeczy” ukaże się już niebawem. Piotrku, jak wygląda proces oczekiwania, kiedy płyta jest gotowa i właściwie pozostaje czekać już tylko na to, aż trafi do odbiorców? Dłuży Ci się ten czas czy pełen relaks w błogim oczekiwaniu?

Piotr Gutkowski: Myślę, że znalazłbym się pośrodku, bo naturalną koleją rzeczy jest, że kiedy najważniejsza część twórczo-artystyczna i wykonawcza została zakończona, to chciałbyś, żeby jak najszybciej ujrzała światło dzienne. Są różne przeszkody, które nas czasem spowalniają, chociaż zakładaliśmy, że wszystko pójdzie gładko. Opóźnienia w druku, kolor się nie zgadza, więc trzeba go poprawić – drobnostki sprawiają, że wszystko się przedłuża i wyciąga w czasie. Myślę, że bardziej zniecierpliwieni są moi fani, którzy mieli okazję być na moich koncertach. Mówiłem wiele razy, że nagrywamy tę płytę. Trwało to dosyć długo, ale według mnie był to naturalny cykl, który był mi potrzebny, aby dojść do momentu, w którym jestem teraz.

Widziałam to zniecierpliwienie fanów w komentarzach. Chyba nic już nie stoi na przeszkodzie?

Absolutnie nic. (śmiech). Teraz jestem skupiony na przyszłości i dalszych – bez obiecywania – płytach, bo kiedy nie ma tak zwanego bata, to człowiekowi łatwiej się pracuje, natomiast kiedy coś cię nagli, to często wszystko idzie jak po grudzie. Zauważyłem, że teraz, kiedy spotykaliśmy się na próbach, już po zamknięciu pracy nad płytą, od razu szukaliśmy nowych pomysłów – poszliśmy  naturalnie do przodu. Bardzo mnie to cieszy, bo o to właśnie chodzi, by nie stać w miejscu i dążyć do osiągania własnych celów.

Cieszy nas to wyjątkowo, bo obecny rok, choć mamy dopiero kwiecień, obfituje w bardzo dobre płyty.

Myślę, że z racji pandemii tylko tego możemy się spodziewać – wysypu, mam nadzieję, tylko dobrych płyt. Mamy mocne emocje, wszyscy przeżywamy to, co się dzieje. Takie stany często są pomocne w pracy twórczej. Nie mogąc koncertować, artyści skupiają się na tworzeniu i próbie, tak zwanego, kontaktu na odległość poprzez dźwięki.

W ubiegłym roku, w dzień Twoich urodzin, ukazał się teledysk do utworu „Dobrze wiem co czujesz”. Powiedz, jak świętowałeś je w tym roku?

Bardzo skromnie, w gronie rodziny. Nie organizowaliśmy hucznej imprezy, bo okoliczności są jakie są. Było bardzo sympatycznie – widziałem się z moim tatą, na chwilę odwiedziła mnie moja siostra, a resztę czasu spędziłem z dziećmi i żoną.

Wiemy, że wszystkie utwory poza „Ogniwami” miały szansę sprawdzić się na koncertach. Jak zostały przyjęte przez publiczność? Czy któryś z nich okazał się must have koncertowym?

Myślę, że must have koncertowy na płycie nie występuje. Jeden z utworów, które przypadły do gustu publiczności to „One Day”, który nie został nigdzie wydany.

„Wiem, że część ludzi kojarzy mnie z reggae. Kocham tę muzykę, ale w mym sercu i głowie powstało 10 różnych stylowo piosenek” – to Twoje słowa, którymi uprzedzasz, że materiał nie jest jednostajny, z wiodącym gatunkiem. Jak zrodził się pomysł, aby te style zgrabnie połączyć?

Jeśli chodzi o zgrabność, to trzeba znaleźć muzyków, którzy potrafią zgrabnie grać. (śmiech) Mam szczęście, móc pracować z chłopakami, którzy są bardzo dobrymi instrumentalistami – Dawid, super gitarzysta, który również ogarnia realizację nagrań, Janek – nasz basista, który jest absolwentem Akademii Muzycznej w Katowicach, więc ma wyobraźnię i wiedzę, Tomek – perkusista, też jest jedyny w swoim rodzaju – zarówno w graniu jak i osobowości. Pomysł na połączenie stylów, wynikł z tego, czego słuchałem podczas tworzenia, komponowania. W swojej twórczości chciałem odnieść się do tego, co naprawdę gra mi w duszy. Jest to na tyle szerokie, że stylistyka jest rozrzucona – rock, blues, może nawet folk. Nie widzę przeszkód, żeby na jednej płycie obok siebie znalazły się takie utwory. Jeśli tylko to ma jakiś wspólny mianownik, a tym, moim zdaniem, jest piosenkowość każdego z nich, to nie ma problemu. (śmiech)

Jak połączyły się Wasze drogi?

Można powiedzieć, że los tak chciał. (śmiech) Tak naprawdę nie wiedziałem, jak to zrobić. W dużej  mierze pomógł mi kolega – Igor, właściciel studia nagrań IGS, w którym powstawały pierwsze nagrania z zespołem. Igor powiedział mi, że nie doceniam potęgi internetu. Wpadł na pomysł, aby na moim prywatnym profilu dodać post, że szukam gitarzysty. I rzeczywiście, nie trwało to długo – odezwało się bardzo dużo osób, z czego spotkałem się tylko z dwoma. Drugą osobą był Dawid Mańkowski, którego miałem przyjemność poznać wcześniej, podczas gościnnej współpracy z zespołem Roots Rockets. Dawid przekonał mnie, żebyśmy wzięli jego brata, perkusistę. Gdy już byliśmy w trójkę, zaczęliśmy szukać basisty. Ktoś nam polecił osobę ze środowiska Akademii Muzycznej. Nie dość, że fajnie gra, to jest przesympatycznym człowiekiem. Był to dla nas bardzo ważny argument, bo nie chcieliśmy kogoś, z kim trudno by nam się pracowało. Pomógł nam też Marek „Kaprys” Ptasiński, który znany był z tego, że występował na koncertach Indios Bravos w tradycyjnych strojach indiańskich, robiąc czasem nawet rytuały. Marek organizuje nam trasy, jest w tym całkiem niezły, ponieważ bez wydania płyty zagraliśmy co najmniej kilka koncertów. (śmiech) Wszystko układało nam się dobrze, do momentu, kiedy musieliśmy się zatrzymać. Myślę, że w nowej rzeczywistości nie ma co się szarpać i frustrować. Jak wiemy, nic nie trwa wiecznie. Jestem przekonany, że prędzej czy później będzie lepiej.

Nie wiem, czy zadać Ci kolejne pytanie, bo bardzo pochwaliłeś Twoją współpracę z chłopakami. Czy, mimo wszystko, niezbędne były kompromisy, wynikające z różnych poglądów na konkretny utwór?

Tak, oczywiście. Każdy ma własne preferencje i inaczej widziałby proporcje instrumentów, brzmienie, ilość dźwięków i tak dalej. Myślę, że udało nam się wypracować kompromis, chociaż czułem, że mogę poprosić o więcej i powiedzieć: „chłopaki, uważam, że tak będzie lepiej – proszę, zróbmy tak”. Nigdy nie było z tym problemu. Mam nadzieję, że ambicjonalnie nie poczuli się urażeni przez moją stanowczość, bo to, co robię, wynika z tego, co czuję. Ufam swojej intuicji i mam nadzieję, że będzie to słychać w muzyce.

Czy odzwyczajenie odbiorców od charakteryzującej Cię formy może być wyzwaniem? 

Nie wiem, czym dla kogo będzie ta płyta i czy będą rozczarowani. Wątpię – mam nadzieję, że nie. Jest tam taki rozstrzał, że jeśli ktoś lubi reggae, to go dostanie w kilku utworach. Z kolei jeśli ktoś nie jest fanem tego gatunku, ale lubi Gutka, to też dostanie coś, co może go zainteresować.

„Co noc” – jeden z singli promujących album osiągnął na platformie Youtube niemal 2 mln odsłon, a to oznacza, że ta niekonwencjonalna odsłona Gutka z nadchodzącej płyty „Stan rzeczy” przyjmuje się póki co znakomicie. Czas oczekiwania na płytę jednak rządzi się swoimi prawami i trzeba dawkować materiał. Czym kierowałeś się w wyborze singli?

Na początku, czyli przy okazji wydania pierwszego singla, kierowaliśmy się wyborem najbardziej zaawansowanej kompozycji. Nie mieliśmy jeszcze całego materiału na płytę, a zespół dopiero się zawierał i uczył tego, co ma robić. Mimo to, udało nam się nagrać piosenkę, do której zaprosiliśmy fajnych gości. Mieliśmy bogatą aranżację, sekcję dętą, klawisze. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiedliśmy. Zrobiłem tyle rzeczy z innymi ludźmi, że czułem powinność, by pokazać, co zrobiłbym sam. Skomponowałem, napisałem teksty, czuwałem nad kierunkiem, którym szliśmy z zespołem. Jestem przekonany że gdybyśmy mogli grać koncerty, to bylibyśmy dużo dalej, niż jesteśmy teraz, ale wiem też, że to kiedyś wróci. Mam nadzieję, że nie online, bo jest to dla mnie porażka. (śmiech)

Kiedy poczułeś, że chcesz coś zmienić i zacząć to realizować?

Wcześniej, kiedy moją macierzystą formacją było Indios Bravos i wokół niej koncentrowało się dużo czasu i planów, nie w głowie było mi tworzenie alternatywnego składu czy nagrywanie płyty. Ja nie jestem typem kompozytora, który pisze do szuflady. Do niej mogę nagrywać pomysły na dyktafon.

Nie sposób nie zderzyć się z falą komentarzy, że jesteś bardzo niedocenianym artystą. Jak je odbierasz? Może zabrzmi to kuriozalnie, ale dobrze Ci w takim stanie?

Po pierwsze, na co dzień nie czuję się artystą, a po drugie – nie czuję się niedoceniony. Myślę, że wielu ludzi chciałoby mieć moją pozycję i szacunek, jaki ja mam.

Dla słuchacza, powiem też za siebie, szalenie ważnym zjawiskiem jest móc obserwować jak artysta poszukuje i eksperymentuje. Czy Ty, wydając płytę „Stan rzeczy” znalazłeś swoją drogę czy nadal masz żądzę poszukiwania?  

Mam nadzieję, że poszukiwanie drogi będzie trwało do samego końca i nigdy nie znajdę tego, czego szukam. Szukanie jest zdecydowanie ważniejsze, niż określenie się w jakichś ramach. Ja sam nie czuję się spełnionym artystą, dojrzałym twórcą czy doświadczonym wykonawcą. Bardzo lubię to, czym się zajmuję i chciałbym robić to do końca swoich dni. Jeśli tylko to mi się uda – będę szczęśliwy. Co zdarzy się po drodze, jak będę oceniany – na pewno będzie wpływać na moje samopoczucie i na to, gdzie jestem, ale nie określi mojego życia. Określa je moja rodzina, hobby, przyjaciele i to, co robię na płaszczyźnie muzycznej.

Poznałam Cię w dosyć przełomowym momencie życia, kiedy muzyka zaczęła odgrywać dla mnie coraz większą rolę – była to w dużej mierze Twoja współpraca ze sceną hip-hopową. Mam wrażenie, że było to dawno temu. Powiedz, czy dla Ciebie również odczuwalny jest upływ czasu?

Jasne, że tak. Niektóre rzeczy, które widzę dziś na zdjęciach sprzed dwudziestu lat, mam wrażenie, że działy się całkiem niedawno. Całe szczęście, nie mam poczucia, że jest to czas zmarnowany. Uważam, że trzeba cieszyć się chwilą obecną i dbać o samopoczucie własne i innych. Dziś jestem przede wszystkim tatą i to mnie najbardziej definiuje.

Pochodzisz ze Śląska, więc tamtejsza scena muzyczna nie jest Ci obca. Zarówno jako obserwator i wykonawca – jakie zmiany w niej dostrzegasz?

Kiedy miałem styczność z tą sceną, były to inne czasy. Wtedy rzeczywiście było widać mocną subkulturę na ulicy. Nagle pojawili się ludzie słuchający hip-hopu, noszący szerokie spodnie. W wielu miejscach, w Katowicach, można było spotkać zajawkowiczów. Chłopcy i dziewczęta przyjeżdżali z okolicznych miast na spotkania, bitwy freestyle’owe. Dziś tego nie widać, choć hip-hop jest niezmiennie popularny. Najwięksi polscy twórcy gatunku kasują konkurencję, jeśli chodzi o zainteresowanie, liczbę wyświetleń czy sprzedaż płyt. Nie jestem ignorantem i sprawdzam, co kto wydaje, ale nie słucham na co dzień dużo hip-hopu, bo gdzie indziej ciążą teraz moje fascynacje. 

Na „Stan rzeczy” składają się sprawy, które dotyczą każdego z nas. Śpiewasz o miłości i pozytywnym nastawieniu, nie chcesz narzekać, bo to nic nie zmieni. Z drugiej strony pocieszasz i  zapewniasz: dobrze wiem co czujesz.

Bo ja też cierpię, jestem zwykłym człowiekiem. To, co nas łączy, to pragnienie szczęścia. Wszyscy też cierpimy. Mówiąc, że dobrze wiem, co czujesz, nie ściemniam. Naprawdę to wiem.

W takim razie pytanie nasuwa się samo – gdyby ta płyta miałaby zmienić ludzkie odruchy, mentalność –  po prostu, mieć pewną moc – co by to było?

Przyjemność.

Po prostu.

Tak, chciałbym, aby ta płyta dawała ludziom przyjemność, bo obcowanie z nią, chociaż przez krótki czas, jest jedną z najlepszych rzeczy, jaka może nam się przydarzyć.

17 marca odbyła się premiera singla „Ogniwa”. Powiedz, kiedy napisałeś tekst do tej piosenki?

Była to już piosenka pandemiczna. W momencie, gdy przestaliśmy grać w marcu, nie mieliśmy okazji wykonywać utworów, a „Ogniwa” były jedyną piosenką, która czekała na realizację, chociaż pomysł muzyczny był już od dawna. Na początku miałem zupełnie inny plan względem tekstu, ale gdy zmieniły się okoliczności, pomyślałem, że może nie będę oryginalny, bo ta tematyka była poruszana we wszelkich #hot16challenge, do których byłem zapraszany, ale nie miałem ochoty brać w nich udziału. Postanowiłem również odnieść się do tego w utworze, który jest refleksją płynącą z moich myśli i obserwacji. Chodziło mi też o ogniwa, które się rozluźniają, o świat powiązań, znany nam przed pandemią, który bardzo przeżywa rozłąkę i nie wiadomo, czy uda się powrócić do tego, co było. Ludzie zaczęli się izolować i odnajdywać komfort w samotności. Nawet wtedy, gdy jest ciężko, wspólnie łatwiej jest się cieszyć. Myślę, że teraz jest to potrzebne, warto utrzymywać kontakt z tymi, na których nam zależy. O tym jest ten utwór.

Sam utwór w połączeniu z teledyskiem porusza, bo przecież zawiera zapis koncertowych wspomnień, do których teraz nie mamy dostępu. Jest w Tobie więcej nadziei czy zwątpienia?

Pewnie, że jest we mnie pełno nadziei i póki oddycham, będę nią cały czas miał, ale mam też w sobie trochę realizmu – trzeba liczyć się z tym, że nie wszystko będzie tak jak byśmy chcieli.

Myślę, że tymi słowami możemy się pożegnać. Bardzo dziękuję Ci za otwartość i wyrazistą autentyczność, przedzierającą się przez całą płytę. Wszystkie czytelniczki i czytelników gorąco zachęcamy do nabycia wyjątkowego albumu Gutka „Stan rzeczy”!

Rozmawiała Iwona Smyrak

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!