VIRION #4 SZERMIERZ

Kiedy następnym razem wyciągniesz miecz powiedz sobie jasno, że zginiesz w tym starciu.

To cię uspokoi

Na życie Viriona i Niki czyha zbyt wielu wrogów, by ucieczka mogła trwać w nieskończoność. Obława jest coraz bliżej, już słychać jazgot psów i tętent kopyt. Nieuchronnie zbliża się chwila ostatecznego rozstrzygnięcia. Chwila, w której wszystkie intrygi i tajemnice ujrzą światło dzienne.  Moment, w którym interesy Cesarstwa, Zakonu i Rady Czarodziejów zderzą się z nieposkromioną furią Szermierza Natchnionego broniącego jedynej istoty, która się dla niego liczy. Nadchodzi dzień ostatecznej próby, po której na zdeptanej, skrwawionej ziemi stać będzie tylko jeden człowiek. Albo upiór.

Finalny tom tetralogii o młodości Viriona – szermierza natchnionego.

„(…) od lat czekam na każdą kolejną książkę z uniwersum Achai z wypiekami na twarzy, a kiedy w końcu dostaję ją w swoje łapska, to pochłaniam w rekordowym tempie.” – Inkoholiczka

***

„Dobre, lekkie fantasy, nie tylko dla fanów cyklu…” – Opętani Czytaniem

***

„Gdyby Virion był filmem z pewnością nakręciłby go Quentin Tarantino”. – Twardziel.pl

***

(…) to naprawdę fantastyczna powieść, która już przy pierwszym zdaniu, pochłonie Was bez reszty!” – CzaCzytać.pl

IMPERIUM ACHAI

Virion. Wyrocznia

Virion. Obława

Virion. Adept

Virion. Szermierz

 

ANDRZEJ ZIEMIAŃSKI

Fakty wyglądają tak:

– doktor inżynier architekt

– pisarz full time

– laureat: 2 Zajdle, 5 Sfinksów, 2 Nautilusy, 3 najlepsze opowiadania roku Nowej Fantastyki, 1 puchar Bachusa, 1 najlepszy blog firmowy (PKP), 3 nagrody rektorskie

– czasem uczy kreatywnego pisania

– freelancer nie związany z żadną instytucją

…to można udowodnić – reszta to fikcja i ułuda…

Porzucił prestiżową karierę naukową i zajął się pisaniem książek. Już po kilku latach zdobył uznanie miliona Polaków czytających Achaję z wypiekami na twarzach.

Widzi i myśli obrazami. Podgląda, słucha i rozmawia dla przyjemności. Lubi fotografować puste miejsca. Sam jest dla siebie pracownikiem, szefem i przewodniczącym komitetu strajkowego. Nieustannie prowokuje czytelników i recenzentów swoim podejściem do sztuki pisania. Mówi, że cierpi na przymus tworzenia.

Jego bohaterowie żyją własnym życiem – sami wybierają gatunek i formę opowieści, dzięki czemu z niezrozumiałego dla siebie powodu autor otrzymał wór nagród od czytelników.

Pisarz ma w sobie coś z hazardzisty – ale uwaga – jeśli zaczyna grę, to żeby wygrać.

VIRION #1 WYROCZNIA – FRAGMENT

(ponieważ nie chcemy zamieszczać spoilerów, dla wszystkich nieznających jeszcze historii Viriona wrzucamy kawałek tomu pierwszego)

Prolog

Na trasie platformy do transportu kamiennych bloków ciągle ginęli ludzie. Zresztą to miejsce od dawna zwane było Kopalnią Śmierci. I to bynajmniej nie dlatego, że nadzorcy niewolników zaliczali się do szczególnie srogich, ani z powodu panujących tu warunków, braków w zaopatrzeniu czy wyniszczającej pracy, która trwała od samego świtu do późnego zmierzchu. Nie, nic z tych rzeczy. Największe straty powodował sam transport urobku z rozrytego szczytu góry. Bardzo sprytni inżynierowie wymyślili, że najprościej będzie wykorzystać spadek terenu. Kazali więc wykuć w skale dwie równoległe bruzdy, a potem konstruować wyposażone w koła ciężkie drewniane platformy, na które ładowano gruz i popychano na dół, by po odbyciu swojej drogi roztrzaskiwały się na rumowisku u podnóża góry. Platform już nie odzyskiwano. Ludzi, których po drodze rozgniotły, siłą rzeczy również nie. Żaden kłopot. Luan prowadziło wiele wojen i strumień darmowej siły roboczej w postaci niewolników płynął nieprzerwanie.

Można byłoby zadać pytanie, dlaczego ludzie nie uskakiwali, słysząc zbliżający się transport z urobkiem. Prawdę powiedziawszy, nie dano im takiej szansy. W miejscu, gdzie panował największy ruch, przy kruszarkach napędzanych młynem wodnym, rozlegał się hałas dużo większy niż ten wytwarzany przez pędzącą z góry platformę. Szum wielkiego wodospadu i drgania, które powodował napędzany jego siłą ogromny kafar rozbijający skalne bloki, nie dawały szans na jakiekolwiek sygnały ostrzegawcze. Każdy przejazd ładunku oznaczał kilka trupów. No i co z tego? Kto by się przejmował? Kopalnia Śmierci była wydajnym kombinatem i tu ważny był tylko czas. Bo czas, jak wiadomo, liczony jest pieniędzmi. A życie? No niby ile ono kosztuje? Zresztą… Tylu ludzi rodziło się ciągle w krajach, które miały nieszczęście doświadczyć wojny z cesarstwem, że nikt się nie obawiał o dostawy świeżych, młodych i jeszcze nie zniszczonych znojem.

Straty praktycznie kończyły się dopiero u podnóża góry, gdzie platformy pędziły po swoich bruzdach wśród łagodniejszych pagórków, porośniętych już nawet spłachetkami trawy. Tu ich ogłuszający łoskot powodował jedynie panikę wśród zgromadzonych na zboczach mułów. Im jednak nic nie groziło. Wszystkie uwiązano do wbitych w ziemię palików, bo były zbyt cenne, by je narażać na przejechanie.

Wokół nie było nawet ludzi. Większość zgromadziła się na pobliskiej stacji przeładunkowej. Jedynie obdarta stara kobieta szła powoli wśród pociągowych zwierząt, podpierając się długim kijem. Drugim ruchomym elementem przestrzeni był chłopak, który zataczając się, biegł właśnie w stronę mostka na linach, przewieszonego wysoko nad trasą pędzących z łoskotem platform. Tędy chodzili majstrowie, wykwalifikowani robotnicy, woźnice, a nawet czasem panowie inżynierowie, więc przejście górą musiało być całkowicie bezpieczne.

Ciekawe, kto stwierdził, że samobójstwo to akt, który się planuje. Bzdura. Może zresztą i są tacy samobójcy? Jacyś chorzy na głowę, jakieś świętoszkowate, odrzucone przez świat panienki, które chcą w ten sposób zwrócić na siebie uwagę? Nie. U zwykłego człowieka samobójstwo to przymus. Tu, teraz, natychmiast. Zapomnieć o wszystkim, wyrwać się z kręgu paraliżujących umysł doznań, zakończyć wszechogarniające poczucie beznadziei. Niech nastanie czerń. I spokój wiecznego zapomnienia.

Virion zwymiotował, nie zatrzymując się ani na chwilę. Nawet nie zwolnił. Biegł dalej, odruchowo wycierając usta. Miał nadzieję, że zdąży przed najbliższą platformą z gruzem, która podskakując na nierównościach bruzd, zbliżała się właśnie z potwornym łoskotem. Była szansa. Virion wbiegł na mostek i zatrzymał się w miejscu poło- żonym dokładnie na trasie urobku.

Bez namysłu przesadził nogi przez barierkę z twardych lin. Platforma wioząca materiał skalny o wadze co najmniej domu była tuż-tuż. Widział już dokładnie nierówne krawędzie kamieni na ramie z grubych desek. Ką- tem oka dostrzegł staruszkę podpierającą się kijem, która wspinała się po wykopie. Widział muły przywiązane do drewnianych palików. Nikt nie zdoła go powstrzymać. Ani ludzie zgromadzeni daleko przy stacji przeładunkowej, ani staruszka, ani tym bardziej muły.

Na całym świecie nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Żadnego przyjaciela, rodziny, ukochanej kobiety… Cóż. Najbliższego przyjaciela zabił nie tak dawno temu.

A dziewczynę, którą kochał, dosłownie chwilę później.

Viriona zalała nowa fala mdłości. Zmusił się, żeby ocenić odległość, a potem odbił się lekko i skoczył wprost pod koła zbliżającej się do mostu obciążonej głazami platformy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!