Trzynastka to szczęśliwa liczba – wywiad z Renatą Przemyk

Obchodząca w tym roku 30-lecie działalności artystycznej Renata Przemyk, zapamiętana jest przez wielu słuchaczy jako wrażliwa indywidualistka nie przypisana żadnym schematom. Sama podkreśla, że jest to dopiero pierwsze 30-lecie, a w jej głowie nieustannie rodzą się pomysły i plany.

Pokłosiem jubileuszu rozpoczętego na festiwalu w Jarocinie, jednym z miejsc, gdzie artystka w 1989 roku rozpoczęła karierę muzyczną, 4 września 2020 roku ukazała się płyta Renata Przemyk i Mężczyźni. Zaproszono na nią wyjątkowych dla Renaty Przemyk mężczyzn, a wybrane utwory zrodzone w ciągu ostatnich trzydziestu lat ubrane zostały w nowe aranżacje. O nowym wydawnictwie, jubileuszu oraz o tym, co nie zawsze jest oczywiste, porozmawiała z artystką Iwona Smyrak.

 

Skąd pomysł na nagranie płyty w wyłącznie męskim gronie?

Chciałam mocno zaznaczyć jubileusz 30-lecia. Krok po kroku upewniałam się, że jest to czas na męską energię. Swoją szczęśliwą trzynastkę ubrałam w niezwykłych mężczyzn, bo wybór nie mógł być przypadkowy. Oni zresztą przyjęli zaproszenia bardzo radośnie i chętnie, co jeszcze upewniło mnie, że pomysł na nagranie tej płyty jest dobry. Piosenki zabrzmiały naprawdę zaskakująco dla mnie samej. Jestem bardzo dumna z tej płyty, udało mi się nagrać ją z przyjaciółmi.

Mówi Pani, że Renata Przemyk i Mężczyźni jest nie tylko podsumowaniem tego, co wydarzyło się przez ostatnie 30 lat, ale także nowym otwarciem. Co przez to rozumieć?

Wszystkie jubileusze skłaniają do refleksji. Dla mnie nigdy nie było to zamykanie jakiegokolwiek okresu, ale świetna okazja do świętowania. Sięgam  do repertuaru sprzed lat i upewniam się, że był to czas ciekawie i intensywnie spędzony. Wiele się przez te lata nauczyłam, jestem teraz dojrzałym człowiekiem, świadomym swoich możliwości i z głową pełną pomysłów. To dopiero pierwsze 30-lecie!

Dlaczego zaprosiła pani właśnie tych mężczyzn? Czy znajdują się w gronie artystów, których zbierała Pani do serca przez ostatnie 30 lat?

Bardzo ładne określenie. Jestem osobą bardzo uczuciową i emocjonalną. Wszystkie osoby, które współtworzyły tę płytę mają miejsce w moim sercu. Szalenie istotne było dla mnie to, żeby świętować z bliskimi ludźmi, takimi, z którymi dobrze się przebywa, rozmawia, a przy okazji, z którymi można artystycznie wyzwolić dobrą energię. Każdy z zaproszonych gości włożył w nią całe serce i umiejętności, niektórzy z wokalistów nawet zagrali na swoich instrumentach. Ogromnie cieszę się, że udało mi się namówić Grzesia Turnaua do zaśpiewania piosenki Zazdrosna i wyzwolić w nim iskrę, której wcześniej u niego nie dostrzegałam, bo jest człowiekiem bardzo spokojnym i opanowanym. Jeśli chodzi o innowacje, to udało mi się namówić autorkę wielu tekstów na tej płycie Ankę Saraniecką na drobną modyfikację Zazdrosnej, aby Grzegorz mógł pełnić rolę pełnoprawnego zazdrośnika. Druga większa zmiana występuje w piosence Kłamiesz. Vienio, dopisując swój kawałek tekstu, sprawił, że przekaz utworu Kłamiesz  jest jeszcze mocniejszy. Cudownie śpiewało się z Wojtkiem Waglewskim piosenkę, którą on sam napisał dla mnie 25 lat temu na płytę Tylko kobieta. Każdy z mężczyzn, mając niezwykle wyrazistą osobowość, zaśpiewał inaczej. Mam przed oczami moment, w którym spotkałam się z Buslavem w drzwiach kabiny nagraniowej, ze łzami w oczach po tym, jak zaśpiewał piosenkę Ten taniec. Bardzo zależało mi na tym, aby każdy utwór zaczynał mój gość. Chciałam zobaczyć  jak to czują i widzą. Ja podążałam za każdym z nich, chciałam poczuć coś więcej niż przy solowym śpiewaniu. Zbudowaliśmy relację, jesteśmy w tym naprawdę razem.

Czy kogoś zabrakło na płycie? 

Jest wielu wspaniałych wokalistów i był jeszcze ktoś, kto mimo chęci nie mógł wziąć udziału w nagraniach ze względu na własne plany wydawnicze. Zastanawiałam się, czy ograniczać się do trzynastu gości, ale uznałam, że trzynastka zawsze była dla mnie szczęśliwa.

Gdyby miała powstać płyta, na której znalazłyby się tylko kobiety – kto na pewno otrzymałby zaproszenie?

Jest mnóstwo cudownych artystek. Może byłaby to również szczęśliwa trzynastka jak w przypadku jubileuszowej płyty. Wszystkie panie, z którymi już zaśpiewałam  miałabym ochotę zaprosić raz jeszcze. Było pięknie . Czas pokaże.

Podczas koncertu na Pol’and’Rock Festival stwierdziła Pani, że po 30 latach ma w sobie tyle samo życia i chęci. Czy tę postawę musiała Pani w sobie wypracować?

I tak i nie. Jestem typem człowieka z pozytywnym podejściem do życia, natomiast bywało tak, że ciągnęły mnie mroczne przestrzenie i smutne piosenki. Nie zawsze potrafiłam skupić się wyłącznie na tym, co dobre. Pogrążał mnie perfekcjonizm, wydawało mi się, że zawsze mogę coś poprawić, zrobić lepiej. W moim życiu było kilka momentów, które uczyły mnie pokory i tego, że należy się cieszyć tym, co się ma. W 2007 roku, mierząc się z poważną infekcją zatok, żyłam w przekonaniu, że nacieki na strunach głosowych mogą sprawić, że nie będę już śpiewać. Diagnoza okazała się nietrafna, na szczęście, a dziś głos mam jeszcze mocniejszy. Jednak uświadomiłam sobie wówczas jak nie doceniamy zdrowia, dopóki nie zaczniemy go tracić. Pojawienie się mojego dziecka również było sygnałem, że należy podejść inaczej do planowania, systemu wartości oraz tego, jak postrzegać życie. Te sytuacje nauczyły mnie pokory i uświadomiły mi jak dużo mam i jak ogromnie jestem za to wdzięczna. 

Według Pani, miłość jest siłą, dzięki której można całkowicie zmienić swoje życie. Kim była Pani u progu kariery, a kim jest pani dziś, obchodząc 30-lecie działalności artystycznej?

Brakowało mi miłości. Nie potrafiłam pokochać świata i siebie. Jako młoda osoba nie miałam pojęcia, co to znaczy. Dopatrywałam się skaz, miałam mnóstwo kompleksów. Brak wiary w siebie pogłębiał jeszcze brak wykształcenia muzycznego. Byłam przekonana, że sam talent to za mało. Stopniowo jednak otwierałam serce a od kiedy mam dziecko to jest ono już otwarte na oścież. Miłość do córki nauczyła mnie miłości w ogóle. Dziś wiem, jak szalenie ważne jest pokochanie siebie samego i wdzięczność.  Z problemów trzeba wyciągać wnioski i czerpać z nich siłę. Miłości człowiek uczy się całe życie.

Czy na początku kariery był ktoś, kto Panią inspirował? Może ktoś taki jest teraz?

Wspomnę o dwóch panach, którzy śpiewają na płycie Renata Przemyk i Mężczyźni. Gdy byłam studentką bohemistyki na Uniwersytecie Śląskim do naszego klubu studenckiego Remedium w Sosnowcu przyjechał John Porter z płytą Helicopters. Był to powiew innego świata – luz, śmiech i nonszalancja. John był taki, jacy my chcieliśmy być – wyluzowani, fajnie grający, cieszący się muzyką, bez kompleksów. Dało mi to kopa, kupiłam jego płytę a niedługo potem zgłosiłam się na festiwal studencki. W 1993 roku, planując wydanie trzeciej płyty, marzyłam, aby napisali mi ją muzycy zespołu Voo Voo. Pojechałyśmy z ówczesną menadżerką Anką Saraniecką na jeden z ich koncertów. Weszłam do garderoby zespołu  z przekonaniem, że nie wiedzą, kim jestem. A oni się zgodzili i napisali dla mnie kilkanaście kompozycji i jeszcze zagrali na płycie. Niedługo potem dostałam zaproszenie na Benefis Kory, gdzie zaśpiewałam razem z nią-osobą, którą podziwiałam. Były to absolutnie niesamowite przeżycia. Trzeba wierzyć, że marzenia się spełniają.

Świętowanie jubileuszu rozpoczęła Pani między innymi od występu na festiwalu w Jarocinie, w którym debiutowała Pani 30 lat temu. Czy poczuła Pani klimat tego miejsca sprzed lat?

Zmieniło się sporo. Zależało mi, żeby występem w Jarocinie spiąć klamrą te 30 lat na scenie. W 1989 roku dostrzegł mnie zespół Armia i zaprosił jako swojego gościa z Ya Hozną. Nie wiedziałam czy mocniej odczuwałam wtedy radość czy strach. Jeździłam do Jarocina jako nastolatka i doskonale wiedziałam, co tam się dzieje. Jeśli ktoś się podobał, to był uwielbiany i kochany, jednak
w przeciwnym razie mógł oberwać woreczkiem z niedopitym mlekiem. Publiczność była szczera do bólu- dosłownie i w przenośni, pokazywała, że coś jej się nie podoba tak, żeby nie było co do tego najmniejszych wątpliwości. Lecz kiedy kochała to też na zabój. Jechałam tam z przekonaniem, że jeżeli tam się spodobam to da mi to siłę na wszystkie sceny świata. Po pierwszych zagranych przeze mnie utworach i początkowym zdziwieniu, publiczność była zachwycona. Punki tańczyły pogo wzbijając taki kurz, że po chwili nie dostrzegałam prawie pojedynczych osób. Po koncercie skandowali moje imię domagając się bisu. Byłam wtedy w takiej euforii, że do tej pory nie potrafię ze spokojem o tym mówić. Po trzydziestu latach zaśpiewałam tam z Igorem Herbutem piosenkę Kochana. Jest to duet, który istniał jeszcze przed wydaniem płyty Renata Przemyk i Mężczyźni i zasiał  ziarno co do jej powstania. Spotkałam ludzi z tamtego okresu, część z nich przyjechała z dziećmi. Udało mi się poczuć energię sprzed lat, było to niesamowite.

Jak ocenia Pani swój debiut jako autorka tekstów?

Pisałam teksty jeszcze jako nastolatka, a potem studentka. Wysyłałam je nawet na konkursy poetyckie. Pierwsze wyróżnienie na studenckim festiwalu w roku 1988 zdobyłam z własnymi piosenkami. Natomiast poznałam wtedy Sławka Wolskiego, z którym wymyśliliśmy Ya Hoznę i spodobała mi się jego koncepcja, wtedy to on był autorem wszystkich tekstów i kompozycji na płycie z piosenkami, którymi wygraliśmy festiwal. W międzyczasie poznałam na studiach Ankę Saraniecką, która została naszą menedżerką, a następnie autorką tekstów. Byłam pod wrażeniem jej znakomitych tekstów. Współpracowałam z nią przez kolejne dwadzieścia lat. Dawno temu usłyszałam, że moje teksty są zbyt prywatne i liryczne – wzięłam sobie te słowa do serca i dopiero dziesięć lat temu wróciłam do pisania. Przy Ance Saranieckiej nauczyłam się lepiej pisać. Z Anką  znamy się tak dobrze, że jej teksty były pisane w oparciu o naszą znajomość, dlatego zdarzało się, że byłam posądzana o ich autorstwo, co bardzo mi schlebiało.

 

Czy teksty kiedykolwiek były dla Pani sposobem na „ukrycie się”?

Trochę tak. Nawet najbardziej intymne rzeczy zawarte w tekstach napisanych przez kogoś innego, nie trąciły ekshibicjonizmem. Anka pisze tak dobre teksty, że nie miałam poczucia odrębności i traktowałam je jak własne. 

Co może Pani powiedzieć o artystach w naszym kraju? Czy jest ktoś, komu Pani kibicuje? Czy ktoś Panią przypomina?

Jest wiele naprawdę fantastycznych postaci i ciekawych osobowości, którym serdecznie kibicuję – zarówno z mojego pokolenia jak i dużo młodszych. Cieszę się, że zaznaczają swoją indywidualność – to niezwykle ważne. Jest pewna cudowna, wrażliwa i młoda dziewczyna, która jakiś czas temu poprosiła mnie o napisanie tekstu, a jak się później okazało, całej płyty, której wydanie zaplanowane jest na jesień. Nazywa się Ada Karpińska i myślę, że będzie o niej głośno. Zgodziłam się, bo poczułam duże podobieństwo. Ujęły mnie kompozycje i jej cudowny głos jak z innego świata. Jest tak jak ja pełna pasji, wrażliwa, delikatna i silna jednocześnie.

Nieustannie robi Pani to, co kocha. Czy miała Pani wokół siebie ludzi, którzy byli drogowskazem  i dobrym duchem? Kto nim był?

Było wiele takich osób, ich obecność jest bardzo ważna dla debiutanta. Dużym  wsparciem była dla mnie właśnie Anka, która pisała teksty, ale była także menedżerką. Miałam szczęście, by pracować z cudownymi muzykami. Nic jednak nie było tak inspirujące jak publiczność, która zachwycona tym, co robię, dawała mi mnóstwo siły i energii, by robić wiele nowych rzeczy, często mimo ogromnego zmęczenia w długiej trasie.

 

Czego życzy sobie Pani na kolejny jubileusz?

Przede wszystkim życzę sobie zdrowia i siły, bo mamy teraz taki czas, że jest to pierwsze, co przychodzido głowy. Ponadto, aby skończyły się wszystkie obostrzenia, a wraz z nimi poczucie zagrożenia. Żebyśmy mogli wyjechać w trasę i grać koncerty. Nie brakuje mi pomysłów. Natomiast bardzo brakuje mi kontaktu z publicznością i możliwości swobodnego działania. Wolność to podstawa nie tylko dla artysty. Wolność w każdym znaczeniu.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!