Mimo pojawiających się na początku roku zapowiedzi Nicka Cave’a i Warrena Ellisa, którzy ogłosili, że pracują nad nową muzyką, nikt chyba nie spodziewał się, że Panowie opublikują nową płytę z zaskoczenia i bez zapowiedzianej premiery. A tak stało się w przypadku płyty „CARNAGE”, która ukazała się nagle i niespodziewanie 25 lutego, po raz kolejny udowadniając, że muzycy grają we własnej lidze i na własnych zasadach, również pod względem muzycznym, bo dostarczyli dzieło, które na tle ostatnich dokonań Cave’a i Ellisa, jawi się jako najlepsze od wielu lat.
„CARNAGE” jest pierwszym muzycznym projektem Cave’a i Ellisa, niebędącym zarówno dziełem ich macierzystej formacji The Bad Seeds, czy też ścieżką dźwiękową do filmu, na którymi muzycy pracowali nie raz w ostatnich latach. Najnowszy album jest wynikiem wzajemnej twórczej eksploracji pomysłów i inspiracji, jakie przyniosła ze sobą pandemia i przymusowy lockdown. Brak koncertów, doświadczania muzyki na żywo i spotkań z fanami spowodował, że muzycy otworzyli się na nowe muzyczne pomysły, choć ciągle mocno osadzone w klimatach, z jakich ich dobrze znamy. I trzeba przyznać, że duet zaprezentował w skondensowanej formie to co jest najlepsze w ich muzyce, nie popadając jednak w powtarzalność, czy mroczne i dołujące klimaty, jakie charakteryzowały dwie ostatnie płyty The Bad Seeds – „Skeleton Tree” z 2016 roku i „Ghosteen” z 2019 roku, obie naznaczone tragiczną śmiercią syna Nicka Cave’a. Na „CARNAGE” artysta zdaje się odnaleźć ukojenie i spokój, którego tak poszukiwał na poprzednich krążkach. Kompozycje wciąż są przejmujące i dogłębnie poruszające, jednak tym razem Cave zdaje się odnaleźć w nich światło. Wokalista czaruje niskim, głębokim i coraz dojrzalszym głosem, a w tekstach konfrontuje się z kolejnym zagrożeniem, tym razem o globalnej skali, które dotknęło też wszystkich fanów i słuchaczy. I być może dlatego, że obecnie problem ma charakter uniwersalny, ta muzyka zdaje się być bliższa i bardziej ludzka. Cave dawno nie brzmiał tak dobrze i pewnie. Nie można też zapominać o drugim bohaterze płyty, dzięki któremu urzeka ona niezwykłym klimatem. Warren Ellis, wieloletni muzyczny partner Cave’a, jak nikt zdaje się czuć jego muzykę i teksty, tworząc do nich niezwykła warstwę muzycznych pejzaży, w których prym wiodą syntezatory, klawisze i nieodłączne skrzypce, którymi urzeka jak na najlepszych płytach The Bad Seeds. Od pierwszych dźwięków, wyciszonego i przeszywającego „Hand of God”, który rozpoczynają delikatne dźwięki fortepianu i skrzypiec, narastające po chwili wraz z pulsującym rytmem, płyta rezonuje i wprowadza nas w świat twórczego świata fantazji Cave’a i Ellisa. W kontynuującym tę muzyczną ścieżkę, rozedrganym „Old Time” pojawiają się też brudne gitary i jazzujące wstawki, dające efekt zaplanowanej improwizacji. Tytułowy utwór jest delikatnie płynącym pogodzeniem się Cave’a z własnym losem, który gaśnie pod koniec, wraz z powtarzanymi przez artystę słowami: – And it’s only love with a little bit of rain/ And I hope to see you again.
Centralnym, a także najmocniejszym momentem płyty jest bezdyskusyjnie ponad 6-minutowy „White Elephant”, muzyczny kolos, który napędzany gitarowymi zagrywkami i klawiszami Warrena Ellisa, prowadzi do chóralnego punktu kulminacyjnego, przypominającego natchnione religijne pieśni w stylu gospel. Abstrakcyjny, ale także zainspirowany politycznymi wydarzeniami z 2020 roku tekst wypływa z ust Cave’a niczym mantra, mająca coś w sobie zarówno z modlitwy, jak i psychodelicznej improwizacji. Pozytywnie zaskakujący utwór, który wnosi niezwykłe pokłady kolorytu, tak potrzebne i nieobecne w muzyce Cave’a od lat. Druga część płyty ponownie przynosi wyciszenie i ascetyczny klimat jaki znamy z ostatniego koncertowego wydawnictwa Cave’a z 2019 roku – „Idiot Prayer”. Tylko głos i fortepian oraz magiczne tło, które najlepiej oddaje muzyczny kunszt i wyczucie Warrena Ellisa. Sentymentalny „Albuquerque” to poruszający list do wszystkich nieodbytych podróży i przeżyć, które zabrała nam pandemia. Nie sposób nie wyczuć w nim tęsknoty Cave’a za graniem muzyki na żywo. „Lavender Fields” i „Shattered Ground” to kolejne wrażliwe ciosy, które z miejsca dołączają do najlepszych i najbardziej poruszających ballad w karierze Cave’a, obok najbardziej pamiętnych miłosnych hymnów z „The Boatmans’ Call” z 1997 roku. Album kończy niestroniący od czarnego humoru i dystansu do siebie, delikatny i szczery „Balcony Man”, który zostawia nas z promykiem nadziei i tekstem, przynoszącym błogie ukojenie: – This much I know to be true/ This morning is amazing and so are you.
„CARNAGE” to niezwykle magnetyczna płyta, wypełniona emocjonalną i przepięknie poruszającą muzyką, która uchwyciła Nicka Cave’a i jego wieloletniego twórczego kompana Warrena Ellisa w najlepszej formie od lat. To nie tylko hipnotyzująca dawka kojących dźwięków na najwyższym poziomie, ale też artystyczne doświadczenie o prawdziwie uzdrawiającej sile, zarówno dla słuchaczy, jak i Cave’a, który bez wątpienia potrzebował tej płyty, by zamknąć prawdopodobnie najtrudniejszy okres w swojej karierze. Wyjątkowego uroku albumowi dodaje obecność znakomitego Warrena Ellisa i jego ujmujących twórczych rozwiązań, które wraz z przepełnionymi wrażliwością tekstami Cave’a wyśpiewanymi w najlepszym stylu, tworzą niepodrabialny klimat i elektryzującą atmosferę.
„CARNAGE” to płyta dwóch dojrzałych muzyków, którzy od lat podążają sprawdzonymi muzycznymi ścieżkami, jednak wciąż nie boją się ciągle poszukiwać i stawiać sobie kolejnych twórczych wyzwań, które przynoszą niesamowite rezultaty. Nie sposób jest oprzeć się muzycznej sile tego niezwykłego duetu, który na swoim najnowszym albumie prezentuje się u szczytu swoich artystycznych możliwości.
Recenzja : Kuba Banaszewski