Za nami pierwsza edycja “Louderfest”, imprezy, która nie miała lekko od początku aż do ostatnich chwil przez rozpoczęciem koncertów. Pokazała jednak kilka bardzo istotnych rzeczy, które dają nadzieję dla muzycznej alternatywy w Polsce, nawet w czasach zarazy.
Organizacja jakiegokolwiek wydarzenia artystycznego w Polsce jest obecnie sportem ekstremalnym. Może przypominać odcinek serialu “Jackass”, gdzie jeden z bohaterów miał wykonywany tatuaż w samochodzie terenowym, który pędził przez prerię. Co może się zepsuć? Wszystko!
Dlatego trzeba nie lada odwagi by zorganizować festiwal złożony z koncertów online. Każdy kolejny tydzień może przynieść nowe obostrzenia, utrudniające zmiany w prawie. Z drugiej strony koronawirus nie przestaje być zagrożeniem. Może w każdej chwili dopaść personel, muzyków, technicznych i tak dalej. Koszt koncertu online jest jednocześnie większy niż standardowych, ponieważ trzeba doliczyć sprzęt i obsługę transmisji video.
Przyznaję, że mając w tyle głowy te wszystkie potencjalne “rafy”, na których można osiąść, mocno kibicowałem ekipie “Louderfestu”. Tym bardziej, że nie mieli łatwo w internecie. Wśród facebook’owych krytyków i znawców nie zabrakło ironizujących pytań w rodzaju “a publiczność będzie z taśmy?” albo po prostu stwierdzeń, że to koncerty w sieci nie mają sensu.
Pierwotny line-up był zdecydowanie trafiony pod kątem wygłodniałych energii fanów metalu: Vader, Black River i Virgin Snatch jako główne gwiazdy, a wraz z nimi Insidius i Materia. Niestety ze względu na nieoczekiwane problemy zdrowotne jednego z członków Black River odwołał występ 8 marca. Na jego miejscu szybko pojawiła się formacja Lipali. Kolejna niespodzianka wydarzyła się na niecałą dobę przed rozpoczęciem występów: Virgin Snatch został uziemiony przez chorobę muzyków. Tym razem nie było już czasu by wstawić na jego miejsce dodatkowego wykonawcę, jego line-up czterech zespołów w ramach biletu za 25 zł to wciąż bardzo uczciwa cena.
“Louderfest” zagościł w Starej Przepompowni, w Ostrowie Wielkopolskim. Występy filmowane z kilku kamer były czytelne i raczej nie pozostawiały fanów zawiedzionych. Pomiędzy koncertami organizatorzy przeprowadzali wywiady z wykonawcami, korzystając także z pytań nadesłanych przez widzów z internetowego chatu. Przerwy techniczne natomiast zapełniane były teledyskami kapel i fragmentami ich innych koncertów. Szkoda, że tak jak w przypadku innych zespołów nie brakowało materiału, z jakiegoś powodu ekipa techniczna dysponowała tylko 1 teledyskiem Vadera i przed jego występem puściła go na zapętleniu z kilkanaście razy.
Impreza pokazała, że koncerty w sieci mają sens, choć owszem, są zupełnie czymś innym niż muzyczny świat, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Nasza redakcja ma nadzieję, że już teraz gdzieś w głowach organizatorów i organizatorek tego wydarzenia rodzą się plany kolejnej edycji. Będziemy jej wyglądać!