Zespół Dagadana w swojej twórczości już od ponad 12 lat sukcesywnie popularyzuje tradycje kultury polskiej i ukraińskiej. Tym razem, prezentując album „Tobie”, pragną przypomnieć społeczeństwu o pięknym zwyczaju dzielenia się dobrym słowem. Dopisując do szczedriwek kolejne zwrotki i jak zwykle w niekonwencjonalny sposób spajając ze sobą różne gatunki muzyczne, Daga Gregorowicz zapewnia, że w obecnych czasach wszyscy jesteśmy spragnieni płynących z tradycji dobrych życzeń.
9 kwietnia 2021 roku ukazał się piąty album polsko-ukraińskiego zespołu Dagadana. „Tobie” zachęca do powrotu do naszych korzeni i uświadczenia mocy słów zawartych w pieśniach życzeniowych. Członkowie zespołu poddali je aktualizacji, co zresztą miało miejsce zawsze, jak podkreśla Daga Gregorowicz. W rozmowie z Iwoną Smyrak, artystka opowiedziała między innymi o szczedriwkach i ich odkrywaniu na nowo, zjawiskowej wycinance Darii Alyoshkiny oraz o wyjątkowej współpracy z ludźmi, dzięki którym album stał się znakomitą okazją do opowiedzenia frapującej historii.
IS: 9 kwietnia br. odbyła się premiera Waszego piątego albumu „Tobie”, w zaskakującej, ale pokrzepiającej konwencji. Może warto przypomnieć, czym właściwie są pieśni życzeniowe?
DG: Pieśni życzeniowe są bardzo ważne w naszej kulturze. Mam wrażenie, że większość społeczeństwa o tym nie wie. Wywodzą się z czasów przedchrześcijańskich – wówczas chodziło się od domu do domu, a kolędników częstowało czymś dobrym. Życzyło się między innymi obfitych plonów, zamążpójścia, zdrowia, radości, szczęścia w rodzinie – po prostu rzeczy, które są najważniejsze dla każdego człowieka. Zwyczaj ten wędrował w czasie, bo kiedy przyszło chrześcijaństwo, kolędowanie objęło dwa cykle – zimowy i wiosenny. W Polsce, w cyklu zimowym, trudno było znaleźć pieśni życzące, które nie traktują wyłącznie o narodzeniu Pana Jezusa. Okazało się, że więcej pieśni znajduje się w kolędowaniu wiosennym.
My jednak od samego początku chcieliśmy się skupić na szczedriwkach, czyli pieśniach życzeniowych, które związane są z tradycją zimową. Nie mieliśmy problemu ze znalezieniem ukraińskich pieśni. W Polsce największe bogactwo leży na ścianie wschodniej. Wielu pieśni uczyliśmy się na nowo, natomiast o niektórych tradycjach dowiedzieliśmy się więcej podczas pracy nad płytą. W książkach szukaliśmy tematów, które nas zainspirują. Do współpracy zaprosiliśmy świetnego etnografa – Bartosza Gałązkę, który mieszka pod Krosnem. Wiąże się z nim historia jednego z utworów, znajdujących się na albumie, czyli „Hej leluja”. Na nic zdały się moje poszukiwania w książkach i Internecie, co oznacza to zawołanie. Kiedy odpuściłam sobie ten temat, pomyślałam, że może coś jednak się zmieniło. I rzeczywiście, w czasie pandemii powstało dużo nowych rzeczy, jak na przykład kanał na Youtubie i filmik, który nazywa się po prostu „Hej leluja”. (śmiech) Wspomniany wcześniej Bartosz Gałązka, przy dźwiękach wsi, beznadziejnym mikrofonie i odgłosach samochodów, opowiada w nim dokładnie o tym, co mnie interesuje. Materiał, włącznie ze mną, obejrzało tylko dwadzieścia osób.
Dziś wygląda to niestety tak, że często działalność etnografów nie spotyka się z wielkim odbiorem, a jest to bardzo ważne przedsięwzięcie. Różne elementy naszej tradycji mogłyby odejść w zapomnienie, gdyby nie ich żmudna praca, która być może i dotrze do wąskiego grona odbiorców, ale te kilka osób może zanieść to dalej w świat. Zdecydowałam się zadzwonić do twórców kanału – Etnocentrum Ziemi Krośnieńskiej i podziękowałam im za ten podcast. Bardzo się ucieszyli i okazało się, że bardzo lubią zespół Dagadana, a Bartosz Gałązka jest naszym wielkim fanem. Teraz to my jesteśmy jego wielkimi fanami, bo w swoich zbiorach ma ponad 20 tys. pieśni!Współpracowało nam się świetnie. Podkreślam, że płyta to jedna rzecz, ale ma też swoje różne elementy, wraz z książeczką – w moim przekonaniu są nierozerwalną częścią całości. Stąd też tłumaczenia, których dokonali Gniewomir Drewnicki oraz Bria Blessing. Gniewomir jest świetnym historykiem i interesuje się kulturą Wielkiej Brytanii – zna wiele zwyczajów anglosaskich, więc ktoś, kto sięgnie po tę książeczkę, dowie się czegoś więcej. To nie są zwykłe teksty – jest to tradycyjny storytelling. Historie te, były przekazywane z dziada pradziada, z matki na córkę i ważne jest to, że one ewoluowały. Co więcej, pojawia się nowe brzmienie – elektronika, elementy jazzowe, rock, a nawet w jednej pieśni staramy się rapować…
No właśnie – rap był dla mnie jednym z najbardziej zaskakujących elementów.
Rap jest pokłosiem #hot16challenge, w którym wzięliśmy udział. W trakcie pandemii, z Daną stwierdziłyśmy, że nawet fajnie nam to wychodzi. Dana pociągnęła ten temat i zarapowała, po czym powiedziałam jej: Słuchaj Dana, co ty będziesz tak sama rapować. Dawaj, ja się tego nauczę.
Powiem Ci, że była to nauka wers po wersie, żeby to razem dobrze zabrzmiało, więc była to katorżnicza praca w studio. Ale udało się! Do tradycyjnych pieśni, w wielu miejscach zostały dopisane nowe zwrotki, czyli poddaliśmy je tak zwanej aktualizacji, co zawsze – uwaga, uwaga – w muzycznej tradycji miało miejsce! Pojawiały się nowe wydarzenia historyczne, świat się zmieniał i ludzie reagowali na to. Weźmy pod uwagę na przykład pieśni kościelne – pieśń, która powstała w XVI wieku, w XVIII stuleciu miała dopisaną kolejną zwrotkę, bo w naszej historii działo się coś istotnego. Pozwoliliśmy sobie na napisanie od nowa pieśni, która nazywa się „Goi Ty nash Pane”, na naszej płycie – „Goi Ty nasha Pani”, czyli „Oj, Ty nasza Pani”. Ową panią jest pani Ukraina, pani Polska, pani Europa. Dana napisała większość tekstu z myślą o Ukrainie, ale również o Polsce, w której żyje już od kilku lat. Pojawiają się treści, które piją do obecnej sytuacji. Niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że dopiero niedawno wszedł przepis, wedle którego wszędzie, w każdym urzędzie, masz być obsługiwana w języku ukraińskim. Ukraina jest dwujęzyczna. Walka o to, by w niektórych jej częściach, język ukraiński przestał być potępiany przez społeczeństwo, toczyła się i toczy się nadal. W ostatnim czasie sytuacja sytuacja się zmieniła i w końcu wprowadzono przepisy prawne, dzięki którym nikt nie musi wstydzić się rozmawiać w swoim języku, w swoim kraju. Mało mówi się też o tym, że na Ukrainie nadal toczy się wojna. Codziennie na wschodzie giną ludzie, więc my, w tej piosence życzymy, aby w swoim kraju można było mówić we własnym języku oraz żeby żadna krew już nigdy się nie przelała. Jest wiele życzeń w tej pieśni – pojawia się także tekst po polsku:
„Dam to, co mogę
a Ty mi za to mów
Co mam robić
bo czekam na to
W którą stronę iść
Jak nabierać sił
Wskaż jak Możesz
Razem z sobą być
A nie obok śnić
Wskaż jak Możesz”
Życzymy w tym utworze sobie i innym, abyśmy nie patrzyli na innych z myślą, że komuś czegoś nie wolno i nie może być sobą. Jesteśmy za tym, aby każdy mógł kochać tak jak czuje i tak jak potrafi. Aby mógł mówić w swoim języku i czuł się wolny, ale przede wszystkim szanował innych.
Album niewątpliwie szerzy wartości, których warto nie zgubić po drodze, zwłaszcza teraz, we wszechobecnej szarzyźnie. Kiedy nastąpił przełomowy moment i poczuliście potrzebę poruszenia takiej tematyki?
Było to jeszcze grubo przed pandemią. Dana grała trasę „Betlejem w Polsce” z gwiazdami polskiej estrady – między innymi z Natalią Kukulską, Bovską czy Igorem Herbutem. Był to czas, kiedy ona obchodziła Boże Narodzenie. Z tej okazji przyniosła szczedriwkę i nauczyła wszystkich śpiewać. Wyszło to tak fajnie, że Dana stwierdziła, że może i my zagramy ten utwór. Jakiś czas później wyruszyliśmy w dalekie kraje koncertować i tam nauczyliśmy ludzi śpiewać szczedriwki. Wyobraź sobie, że w Azji, potem w Argentynie czy w Kanadzie, nikt jakoś dziwnie nie miał problemu, żeby powiedzieć „sz” i „cz”, kiedy na co dzień mówi się, że nasze języki są takie trudne. Śpiewali jak skowronki! Wytłumaczyliśmy, o co chodzi w tej idei. Zauważyliśmy, że następuje przebudzenie – ludzie chcą śpiewać razem i czymś się dzielić, mając równocześnie dość wzywania do agresji. Usilnie będziemy dążyć, aby przywoływać tradycje i śpiewać pieśni życzeniowe przez cały rok.
Zatrzymajmy się przy tytule płyty – „Tobie”, czyli komu?
Może liczniki na Youtubie nie wskazują na to, że słucha nas cały świat oraz że jesteśmy najbardziej popularnym zespołem w Polsce, ale spotkaliśmy bardzo różnych odbiorców, przychodzących na nasze koncerty. Mogę przywołać sytuację, kiedy pięć czy nawet więcej lat temu graliśmy trasę koncertową, która zahaczyła także o walentynki. Bazę wypadową mieliśmy w jednym ze SPA w Kołobrzegu i tam zagraliśmy koncert. Nasz kierowca zaproponował, żebyśmy zagrali także w koszalińskim klubie. Ja tego miejsca nie znałam, ale zawsze jesteśmy otwarci na nowe kluby. Przyjechaliśmy tam i okazało się, że była to metalowa knajpa. Stoły troszeczkę się kleiły, a na koncert zaczęli przychodzić ludzie w garniturach. (śmiech) Przy wejściu do klubu, nasz kierowca spotkał swoich starych kumpli, którzy słuchają metalu. Spytali go, kogo on przywiózł i co to ma właściwie być, co to za muzyka. (śmiech) Po naszym koncercie metalowcy przyszli do nas po płytę, ze łzami w oczach, mówiąc, że było to dla nich bardzo ważne. Otwarcie mówię, że „Tobie” jest dla każdego, kto ma w sobie potrzebę i otwartość na przyjęcie dobrych życzeń.
Okładka płyty jest krwistoczerwona, co zresztą podkreśliła Bovska w jednym z komentarzy na Waszym Instagramie. Mówicie, że dzięki niej udało Wam się wybrać wymarzony kolor. Jaki miała w tym udział?
Sprawa okładki jest dosyć zawiła. Długo szukaliśmy kogoś, kto będzie za nią odpowiadał. Dana pokazała nam pracę ukraińskiej rzeźbiarki, która zamieniła kamień na papier po tym, jak została mamą i dłużej nie mogła pracować z tym materiałem. Zaczęła zajmować się wielkoformatowymi wycinankami, które dziś są pokazywane na całym świecie. Są to naprawdę zjawiskowe dzieła. Poprosiliśmy Darię Alyoshkinę, aby stworzyła wycinankę specjalnie dla nas. Przedstawiła nam kilka propozycji i właściwie zgodnie wybraliśmy tę, która teraz zdobi naszą okładkę. Po wytłoczeniu płyty i wydrukowaniu wszystkich materiałów, okazało się, że praca Alyoshkiny została podpisana ołówkiem (Dana ma oryginał u siebie w domu). Nie zauważyliśmy tego wcześniej! Widnieje tam napis: „Te, które darują”. Dalsza praca wyglądała następująco – zapytaliśmy Wydawnictwo Agora, czy mają jakiegoś ciekawego grafika, z którym moglibyśmy współpracować. Zaproponowali nam graficzkę – Marlenę Stawarz. Kiedy zobaczyliśmy próbne przeniesienie wycinanki na papier, wiedzieliśmy, że to jest ta osoba. Pozostała więc kwestia koloru, a ten na ekranie wyglądał inaczej niż w druku. Do tego potrzebne są specjalne wzorniki. Wzornik kolorów, które są bardziej krwiste i czadowe, dające po oczach, to tak zwany Pantone, który kosztuje około 3 tys. złotych. Nie każdy grafik go posiada. Zapytałam na Facebooku, czy ktoś go ma i przypomniałam sobie, że Bovska jest grafikiem. Przyjechałam do niej, otworzyłam przy niej wzornik i wybrałam kolor. Bardzo dziękuję Magdzie za pomoc w wyborze czegoś, co było dla mnie bardzo ważne – tak jak to sobie wymarzyliśmy!
Czy Daria Alyoshkina, przed przystąpieniem do pracy nad wycinanką, słuchała tej płyty?
Tak, ważne było dla nas, aby wcześniej posłuchała naszego albumu i również pod jego wpływem powstały wycinanki.
Wraz z początkiem ubiegłego roku, ukazał się teledysk do utworu „Shchedryi vechir”. Domyślam się, że z jeszcze większym sentymentem wracacie do tego czasu , bo miało to miejsce tuż przed pandemią.
Wiedzieliśmy, że chcemy zrobić wspólny teledysk z Dominiką Dyką – wspaniałą artystką ze Lwowa, z którą współpracujemy oraz z bardzo utalentowanym, młodym człowiekiem – Jędrkiem Filusiem, który zaprosił również Conora Rollinsa z Londynu. Spotkaliśmy się wszyscy we Lwowie, zaprosiliśmy do udziału w teledysku przyjaciół Dany i zespołu, a także część jej rodziny. Ci wszyscy ludzie, występując w klipie, zaprezentowali stroje, które są mieszanką elementów zarówno z Ukrainy jak i z Polski.
Nieco wyprzedziłaś moje pytanie o to, kto sprawuje pieczę nad Waszą prezentacją na scenie i we wspomnianych przez Ciebie teledyskach. Jak zmieniały się Wasze stroje przez dotychczasowy okres działalności artystycznej zespołu Dagadana?
Długo szukaliśmy kogoś, kto by się tym zajął. Kiedy zobaczyliśmy wianki robione przez Dominikę, wiedzieliśmy, że jest to właśnie to i nic innego. Trudno było się do niej dobić, ale udało się. Pokochaliśmy się i jesteśmy ze sobą w stałym kontakcie. Jak tylko pandemia osłabnie, na pewno pojedziemy do Lwowa – zrobimy kolejne sesje zdjęciowe i wspólne projekty.
Znani jesteście z eksperymentowania z swojej twórczości. Czy są zatem gatunki, których nie da się połączyć?
Myślę, że wszystko da się połączyć. Jest to kwestia wyobraźni i dobrego warsztatu muzycznego. Nie zamykamy się. Jeśli ktoś, kto gra metal, zaprosi nas do współpracy, to zaśpiewamy. Wszystko oczywiście w zgodzie z duchem.
Od wczoraj nie daje mi spokoju pytanie o to, co to za instrument, na którym grasz tutaj:
https://www.instagram.com/p/CKovcfZnHqK/
Dana ma akordeon, a ja zwykłą przeszkadzajkę perkusyjną – nawet nie wiem jak się nazywa, bo są różne ich rodzaje. Korale też robią tutaj robotę. Inaczej – wszystko potrafi być muzyką. Nie jestem muzykiem z wykształcenia, więc wszystkiego uczyłam się sama. Teraz, nawet gdy rozmawiamy, słyszysz wodę, która jest jednym z najbardziej kojących dźwięków na świecie. Wiele płyt powstało na bazie brzmień, które na co dzień nie są instrumentami. Na naszych albumach takie rzeczy też mają miejsce.
Od niedawna realizujesz się w nowym doświadczeniu, prowadząc autorską audycję w Radiu 357, czyli „Kiribati”. Jak do tego doszło?
To miało się wydarzyć. Wiedziałam, że nasz singiel nie pojawił się jeszcze w Radiu 357, a są dziennikarze, których osobiście bardzo chcę dotrzeć. Jedną z nich była Kasia Borowiecka, z którą miałam świetny kontakt, kiedy pracowała w Trójce. Przed świętami była zajęta, więc przypomniałam jej o sobie i zapytałam, na jaki adres mam wysłać naszą piosenkę. Moja przyjaciółka mówiła mi, że powinnam pracować w radiu, bo przecież mam mnóstwo historii z podróży i płyt, więc zaproponowałam, że jeśli w Radiu 357 byłoby miejsce na program z muzyką świata, to jestem. Właściwie po trzech dniach miałam swoją pierwszą próbną audycję, z bardzo dobrym odbiorem. Zadzwonił do mnie Piotr Stelmach i powiedział: Słuchaj, ludzie pod moim postem piszą komentarze o twojej audycji – coś jest na rzeczy. W poniedziałek masz kolejną!
Całe szczęście, że tak się stało. Widać, że słuchacze Radia 357 są bardzo otwarci na różne gatunki, również muzykę świata, co bardzo mnie cieszy. Spragnieni są także opowieści i kontaktu.
Zamysł tej audycji jest znakomity, zwłaszcza teraz, kiedy z racji pandemii jesteśmy jednocześnie zamknięci, ale otwarci na różne kultury.
Różnorodność pokazuje, że świat jest ciekawy. Przy usilnej makdonaldyzacji całej kuli ziemskiej i prób zrobienia wszędzie takich samych sieciówek, a najchętniej jeszcze takiego samego jedzenia, sprawia, że różnorodność staje się piękniejsza. My nie podróżujemy po całym świecie, bo gramy britpopową muzykę – nie potrafimy takiej grać, powiedzmy sobie otwarcie. Podróżujemy dlatego, że ktoś chce poznać odrobinę Polski i Ukrainy współczesnej i zobaczyć, jak nasze korzenie rezonują w dzisiejszym świecie.
Skoro „Tobie” powstało z potrzeby przebudzenia życzliwości, to czy jest to w pełni możliwe? Co może ją napędzać w dzisiejszych czasach?
Myślę, że samotność w bardzo dobry sposób może ją napędzać. Apeluję do wszystkich, którzy czują się samotni i myślą, że nikt do nich nie dzwoni, aby sami po prostu zadzwonili do znajomych i przyjaciół. Nawiążmy kontakt z tymi, których dawno nie słyszeliśmy. Właśnie z takich prostych rzeczy i gestów zbudowany jest nasz świat, ale jednocześnie dzięki nim on staje się lepszy. Po to są życzenia, aby się nimi dzielić. Nie znam ludzi, którzy nie chcą, aby żyło im się przyjemnie i miło. Namawiam do tego, by czynić tak, aby złych wiadomości było jak najmniej.
Dziękując Ci za rozmowę, mam nadzieję, że kolor okładki płyty i to, co zawarliście w środku, będzie nieustannie ożywiać naszą rzeczywistość, aż do momentu, kiedy będziemy mogli spotkać się na koncertach.
Rozmawiała Iwona Smyrak