Janusz Panasewicz: Głupoty jest zdecydowanie więcej niż mądrości i przyzwoitości

Lady Pank obchodzi w tym roku 40-lecie działalności artystycznej, ale ich ostatnia płyta „LP40” nie jest podsumowaniem, bo jak zdradza jeden z ich utworów, mają jeszcze trochę tych dźwięków do zagrania! „Nie nudzimy się swoim towarzystwem i dlatego jest taka świeżość na scenie” – mówi Janusz Panasewicz

Jubileusz nie był dla niego pretekstem do ucieczki w wir wspomnień, bo robi to regularnie. Nie przeszkodziło to nam jednak na sięgnięcie pamięcią w rozmaite rozdziały opowieści o Lady Pank, która ku uciesze sympatyków zespołu, nieprędko się skończy. Jaki byłby Lady Pank, gdyby powstał dziś, czego nie dałby sobie odebrać i czy dał w sobie zabić chłopca? Na te i wiele innych pytań odpowiedział Janusz Panasewicz w rozmowie z Iwoną Smyrak.

IS: Jakiej muzyki słuchał Pan przed założeniem zespołu Lady Pank?

JP: To było bardzo dawno temu… Słuchałem na przykład Pink Floyd, UFO, Erica Claptona. Muzyka ta nie była wówczas popularna, a w radio niełatwo było ją znaleźć. Płyty przychodziły wtedy z Zachodu – kupowałem je lub znajomi przywozili z Francji czy z Niemiec. Słuchałem również Rolling Stones, ale nie bardzo byłem do nich przekonany, bo byli dla mnie zbyt surowi. Natomiast wszystkie zespoły, które wymieniłem wcześniej, były poukładane. Grali długie, co najmniej dziesięciominutowe utwory, a Rolling Stones mieli piosenki bardzo ostre.

Czy o płycie „LP40” można mówić jako o podsumowaniu Waszych ostatnich czterdziestu lat  na scenie muzycznej?

Nie do końca. Okej, czterdzieści lat na scenie, więc wiadomo, że wydaliśmy płytę, ale robimy to co 2-3 lata. Teraz przyszedł czas na nagranie kolejnej. Czy podsumowanie? Ja bym tego tak nie nazwał. Jest to kolejna płyta Lady Pank, natomiast wyszła w okrągłym okresie naszego grania, więc jest to zbieżność. Szczerze mówiąc, gdyby było to 38 czy 42 lata, i tak by się ukazała.

Zadałam to pytanie, by przywołać słowa Waszego wieloletniego fana Lady Pank, który twierdzi, że „LP40” to „udana próba pokazania, że po czterdziestu latach wciąż brzmicie świeżo, zachowując przy tym swój styl i brzmienie w taki sposób, że traficie zarówno do starych fanów jak i wpasujecie się we współczesne trendy”.

Wiadomo, że nie nagramy takiej płyty jak dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. Kiedy wydaliśmy nasz debiut, była zupełnie inna technologia i inne rzeczy w studio. Nie można było robić tego, co dziś. Świat się kompletnie zmienił. Fajnie, że udaje się nam nagrać utwory, które brzmią w miarę współcześnie i ludziom się to podoba. Jest to zasługa między innymi producenta i możliwości, które są teraz, a nie mieliśmy ich dawniej. Cieszę się, że jakoś to brzmi, a nasza praca w studio nie poszła na marne. Super!

Ile kompromisów i konfliktów kosztuje zespół bycie nieugiętym w podbijaniu sceny muzycznej? Czy przyjaźń w zespole muzycznym, która trwa już ponad 40 lat, jest dla Pana  osiągnięciem?

Nie jest to łatwe, bo zespół to żywy organizm, żywi ludzie, którzy przebywają ze sobą wiele lat. Dla nas jest o tyle łatwiejsze, że w ciągu tylu lat grania poznaliśmy się, wydając ponad dwadzieścia parę płyt, grając dziesiątki tysięcy koncertów na całym świecie i przebywając ze sobą w wielu miejscach. Przez to, że siebie znamy, wiemy, co się komu podoba, na co możemy sobie pozwolić, a na co nie. Jesteśmy ludźmi, którzy mają różne charaktery, upodobania pozamuzyczne i światopogląd. Każdy ma prawo do swoich doznań i odczuć. Nawet nie nazwałbym tego kompromisem, a szacunkiem do własnych kolegów. Nie nudzimy się swoim towarzystwem i dlatego jest taka świeżość na scenie. Teraz oczywiście trochę zatęskniliśmy za sobą, bo wiadomo, że ze względu na pandemię, nie mogliśmy się spotykać. Były tylko telefony i od czasu do czasu studio.

Czyli kolejny raz potwierdza się, że rozmowy są kluczem do prawidłowego funkcjonowania zespołu.

No tak, bo sukces szybko prowadzi do pewnych wynaturzeń. Jeśli jest duży i osiąga się go szybko, to różnie z tym jest. Niewielu artystów i kapel z czasów, kiedy zaczynaliśmy jako zespół, zostało na rynku. Oczywiście z różnych powodów,  nie tylko dlatego, że towarzysko coś się nie zgadzało, ale na przykład z powodu zdrowia, na które nie mamy wpływu. Chodzi jednak o wodę sodową. Pamiętam siebie, kiedy miałem dwadzieścia lat i byłem na scenie jako młody chłopak. Pamiętam to szaleństwo, jak to wszystko wyglądało. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, jak suchą stopą udało mi się przez to przejść. Ciągle jesteś gdzieś na świeczniku, pokazujesz się publicznie w najróżniejszych miejscach, a za tym idą pokusy. Jestem zadowolony z tego, jak bez większych wstrząsów udało mi się przez to przejść. Nie wszystkim się to udało.

Jaki byłby zespół Lady Pank, gdyby powstał dziś?

Jest na świecie tyle rzeczy nieprzyjemnych i konfliktów międzyludzkich, że na pewno zareagowalibyśmy na to. Reagowaliśmy na to, gdy było to dosyć skomplikowane, ale wiadomo było, że jest to kwestia polityki i sytuacji w Polsce, o której wszyscy wiedzieli i o tym mówili. Nie mówię, że teraz jest podobnie, bo jest zupełnie inaczej. Jest inna Polska, inni ludzie i zupełnie inne pokolenie. Wydaje mi się, że problemy są jeszcze bardziej nabrzmiałe, niż wtedy. (śmiech) Gdyby zespół powstał dziś, reagowalibyśmy tak jak wtedy, mówiąc, co nam się podoba, a co nie.

W takim razie, czy artyści komentujący rzeczywistość są nam potrzebni bardziej niż kiedyś?

Zawsze są potrzebni artyści, którzy komentują rzeczywistość w Polsce czy na świecie. Na szczęście jest Bob Dylan i wielu innych, którzy z ogromną ochotą podchodzą do tego, by coś naprawiać. Są tacy, którzy są obojętni na niektóre rzeczy i śpiewają o sprawach, które są w głębi ich duszy i dotyczą jakiejś tam intymności. Inni śpiewają zaś o społecznych sprawach, które dla rockandrolla są tożsame. To jest oczywiste. Zawsze jest bunt, niechęć i sprzeciw wobec czegoś. Ja lubię artystów, którzy mają coś do powiedzenia na wiele tematów, a sprawy społeczne nie są im obojętne. Wydają mi się bardziej szczerzy.

Czy jest szansa, że kiedykolwiek wyczerpie się temat, jeśli chodzi o komentowanie spraw społecznych?

Gdy patrzę na świat i na to, co się dzieje w tej chwili, to nie wygląda to dobrze. Nigdy nie wyglądało to za dobrze, ale były momenty, że był względny spokój. Wydaje mi się, że lata 90. w Polsce były czasem, kiedy uwagę skupiało się na sprawach duchowych, w związku z czym powstawało dużo fajnej muzyki. Ale już od początku lat 2000 cały czas jest jak jest i tak też będzie. To się nie zmieni, bo takim jesteśmy narodem. Taki też jest świat, że nigdy nie zabraknie tematów do pisania fajnych piosenek – jestem o tym przekonany.

Michał Wiraszko napisał znakomity tekst do utworu „Tego nie mogą zabrać nam”. „I chociaż świat na głowie, parada wspomnień / Jak dziwny głód o sobie, nam daje znać. / Zostaw te paranoje, usiądź koło mnie. / Tego nie mogą zabrać nam”. Czego nie da Pan sobie nigdy odebrać?

Jest ich wiele. Na pewno wolności, swobody wypowiedzi – tego nikt mi nie zabierze, bo będę się wypowiadał i mówił to, w jaki sposób myślę i patrzę na świat. Jest tak dużo rzeczy niefajnych, że jak już są fajne, to nie chce ich oddawać, bo jest ich mniej.

Na „LP40” znajdują się teksty Wojciecha Byrskiego i Andrzeja Mogielnickiego, z którymi stale współpracowaliście do tej pory. Czy trudno jest o dobrego tekściarza?

Ja pisałem ostatnio na płytę „Zimowe Graffiti 2”, więc nie było to dawno. Piszę dosyć często – dla siebie i dla zespołu Lady Pank, natomiast nie jest to reguła. Czasem ja mam ochotę, innym razem Janek chce popracować z kimś innym jak w przypadku Michała. Jest to dość skomplikowana sytuacja, bo my zawsze mieliśmy fajne teksty i zawsze mi się podobały. Wchodząc do studia, śpiewałem o rzeczach ważnych, które mnie interesowały. Czy to ja sam piszę, czy zwłaszcza, kiedy pisze ktoś inny, na przykład Andrzej Mogielnicki, od którego to się zaczęło, i tak przepuszczam teksty przez siebie, bo może się okazać, że nie czuję ich tak, jak autor sobie życzy. Muszę je zaakceptować, zrozumieć i przyjemnie się z nimi czuć.

Czy jubileusz 40-lecia na scenie muzycznej, był pretekstem do tego, by cofnąć się w czasie i przypomnieć sobie o momentach, które były istotne dla początków zespołu lub jego późniejszych losów?

No pewnie, ale nawet nie z tego powodu, że to czterdziestka. Raz na jakiś czas, z różnych powodów przypominam sobie jakieś sytuacje. Często jest tak, że nasi fani lub jakaś osoba, która miesza za granicą, na portal społecznościowy wrzuci jakieś zdjęcie i to mnie prowokuje do tego, by przypomnieć sobie, na przykład, jak ja się tam znalazłem, jakie to były okoliczności. Muszę powiedzieć, że jest tego sporo. Planujemy w tym roku parę koncertów i wiem, że jednym z miejsc będzie Olecko na Mazurach, skąd pochodzę. Od razu sobie przypominam, kiedy grałem tam po raz pierwszy, jak to wyglądało, jak myśmy wszyscy wyglądali. Takie miejsca, sytuacje, relacje między nami, muzycy, którzy z nami grali lub grają z nami od ponad dwudziestu lat – to wszystko miało wpływ na to, jak funkcjonujemy i jakim jesteśmy zespołem. 

Nieco nawiązując do tekstu Andrzeja Mogielnickiego „Erazm” – jak walczyć z głupotą? Czy jesteśmy w stanie się przed nią uchronić?

Mój ulubiony numer. Nie jestem w tej mierze optymistą. Uważam, że nie udało się to Erazmowi z Rotterdamu, mnie się nie udało, Pani się nie uda i wielu pokoleniom po nas też się nie uda. (śmiech) Z głupotą nie da się walczyć. Trzeba jedynie próbować izolować się od niej. Pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach i jest zawsze – nieważne, czy mieszkamy w Polsce czy gdziekolwiek indziej. Głupota czy durnota, jak by jej nie nazwać, zawsze wyłazi i jest jej zdecydowanie więcej niż mądrości i przyzwoitości.

Śpiewa Pan, że macie jeszcze trochę tych dźwięków do zagrania. Czy kiedykolwiek powiedzieliście: „Okej, ostatnia płyta, koniec.”? Nie chce mi się w to wierzyć!

Nie, w ogóle nie było takiej rozmowy. Być może jest przed nami ten moment, być może nie – tego nie wiem. Może nie będziemy sobie takich nieprzyjemnych rzeczy mówili. Nie oszukujmy się, mamy swoje lata, w związku z czym, może zdarzyć się tak, że ktoś straci ochotę na granie albo zdrowie, a raczej jego brak, na to nie pozwoli, co nie jest od nas zależne. Często o tym rozmawiamy, przede wszystkim z Jankiem. My w swoim zdrowiu i ochocie, mam nadzieję, jeszcze sporo pogramy i wydamy płyty.

Czy jesteście niezastąpieni?

Niezastąpieni na pewno nie. (śmiech) Oczywiście wszyscy są zastąpieni, bo nie ma tego zespołu, to jest inny i może grać. Jest to kwestia tego, czy ktoś coś lubi. Gdy przestaniemy grać, to pewna ilość powie, że nie chce tego słuchać, bo woli Lady Pank. Może tak być, ale niekoniecznie. Jest dużo muzyki, możliwości i utalentowanych ludzi na świecie. Natomiast jeśli przestaniemy grać, to muzyka, którą przez tyle lat graliśmy i została zarejestrowana, niewątpliwie zostanie w annałach polskiej muzyki i w głowach ludzi, bo dorastali z nią – to jest najważniejsze. Czy będzie u kogoś na półce – super, jeśli nie – nie szkodzi. Czy zostanie w głowach i sercach – myślę, że to może się nam udać.

Czy u progu kariery myślał Pan o tym, że kolejne pokolenia będą słuchać Lady Pank?

Nie, tego nie brałem pod uwagę. Mając dwadzieścia lat, nie myśli się o takich rzeczach. Liczyło się tu i teraz – zabawa, szaleństwo. Na początku była oczywiście muzyka, fantastyczne piosenki, poznawanie nowych ludzi, przebywanie w różnych miejscach – to jest cudowne. Jednak żeby to funkcjonowało, musi powstawać nowy materiał. To wymagało naszej ogromnej pracy. Jedne rzeczy nam wychodziły, drugie mniej, ale zawsze to było nasze i myślę, że to zostanie z nami do końca.

Czy irytuje Pana któryś z Waszych przebojów?

Nie irytował mnie, ale miałem serdecznie dosyć grania „Mniej niż zero”. W każdym radio, w autobusie, w sklepie, u fryzjera czy gdziekolwiek byłem, wszędzie grał ten numer. (śmiech) Trzeba umieć z tym żyć, nie tylko w Polsce mamy z tym problem. Rolling Stones grają 15 lat dłużej niż my, a muszą ciągle grać „(I Can’t Get No) Satisfaction”. Z tym to dopiero muszą mieć traumę. (śmiech)

„Ty mnie pozostaw wiecznym chłopcem / Bym jaki jestem zawsze był” (tekst: Wojciech Byrski)  – czy dał Pan w sobie zabić tego chłopca?

Nie. Mam nadzieję, że nigdy nie dam go w sobie zabić. Oczywiście, dojrzewamy, zmieniamy się wraz z otoczeniem, w związku z czym wszystko jest inne niż było. Jednak to, co jest iskrą każdego człowieka, który rodzi się lub znajduje siebie w tym wszystkim, to zostaje w nas na zawsze. Chciałbym takie rzeczy chronić w sobie i mam nadzieję, że to mi się udaje.

Rozmawiała Iwona Smyrak

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!