Kamil Kowalski, wydając swoją debiutancką płytę, zaprosił nas do swojego „DOMU” – w nim każdy słuchacz może poczuć się jak u siebie, znajdując schronienie w utworach pełnych wspomnień i emocji, bliskich każdemu z nas. „Wszyscy jesteśmy ludźmi – większość z nas boryka się z podobnymi, jeśli nie tymi samymi problemami. Wystarczy nazwać rzeczy po imieniu” – mówi Kamil Kowalski.
5 listopada 2021 roku miała miejsce premiera debiutanckiego albumu Kamila Kowalskiego „DOM”. Do udziału w nagraniach zostały zaproszone znakomite artystki: Bela Komoszyńska, Natalia Grosiak oraz Natalia Niemen! Między innymi o współpracy z nimi, wrażliwości, powstawaniu płyty, powrotach do domu i poszukiwaniu go – Kamil Kowalski w rozmowie z Iwoną Smyrak.
Iwona Smyrak: Nieco posługując się tytułem jednego z Twoich utworów – jak się masz, dokładnie tydzień po premierze „DOMU”?
Kamil Kowalski: Mam się dobrze, czuję wewnętrzny spokój, że wszystko się udało i poszło w świat. Odbiór płyty jest absolutnie po mojej myśli – zbiera naprawdę dobre recenzje. Przy okazji premiery płyty, mam mnóstwo wywiadów z inspirującymi ludźmi. Z racji debiutu spotkały mnie zupełnie nowe sytuacje życiowe i emocje. Dawno nie uśmiechałem się tyle, ile przez ostatnie dni.
Czy potrafisz określić, jakim nowym początkiem jest dla Ciebie debiut?
Całkowicie szczerze myślę, że ten debiut jest bardzo mocny. Mam wspaniałego producenta i gości. Samą płytę kocham i jestem z niej dumny. Kiedy myślę o mojej całej życiowej ścieżce, to na chwilę obecną nie mogłoby być lepiej. Otworzyło się przede mną mnóstwo drzwi i możliwości – przede wszystkim łatwiej będzie o koncerty, bo łatwiej jest je bookować artyście z płytą niż będącemu na początku drogi. Ja, wydając płytę, mam już wizytówkę, którą mogę się pochwalić. Nie mogę doczekać się momentu, gdy będę mógł zaprosić słuchaczy na swoje koncerty, do „DOMU”, i oprowadzić ich po wszystkich piosenkach – emocjach i wspomnieniach. Jeżeli chodzi o przyszłość, najbardziej jestem podekscytowany niewiadomą. Nigdy nie wiesz, co będziesz robił za tydzień, czy wpadnie ci jakaś propozycja, koncert czy współpraca z producentem, o której marzyłeś.
Płyta nosi krótki, ale podejrzewam, że treściwy tytuł. „DOM” – czym jest dla Ciebie, a czym chciałbyś, aby był dla słuchaczy? Czy możemy czuć się w nim jak u siebie?
Kiedy trwały prace nad płytą, wcale nie miała nazywać się „DOM”, nawet okładka miała być inna. Mieliśmy zupełnie inny koncept, który sprawiał, że ciągle miałem jakieś wątpliwości. Szukałem innych możliwości – albo coś było dla mnie za proste, albo zbyt górnolotne. Później zacząłem zastanawiać się, o czym właściwie jest ta płyta. Myślę, że do ostatecznego tytułu przyczyniła się pandemia, ponieważ to ona zweryfikowała, jak czujemy się we własnych domach. Spędzaliśmy w nich dużo czasu, nie mogliśmy wychodzić. Zaczęliśmy się też zastanawiać, czy dobrze jest nam w relacjach, w których żyjemy w domu. Pomyślałem więc, że w tej płycie często wracam do rzeczy, które miały miejsce w moim dzieciństwie, kiedy jeszcze mieszkałem na wsi. Kiedy dojrzewałem i nie mogłem pogodzić się z pewnymi sytuacjami. Połączyłem to z tym, że jako dziecko bardzo nie lubiłem domu. Chciałem spędzać jak najwięcej czasu poza nim, spotykając się ze znajomymi czy wyjeżdżając na konkursy i festiwale muzyczne. Stwierdziłem, że teraz, z perspektywy czasu, mieszkając w Warszawie i wiodąc spokojne życie, uwielbiam wracać do domu. Jest to coś, czego nie lubiłem kiedyś. Wstydziłem się, że jestem ze wsi, obawiałem się, że zmniejszy to moje możliwości w muzyce, że nie miałem pieniędzy, a inni je mieli – na rozwój, zajęcia wokalne, na cokolwiek. Ja nie miałem możliwości, by mieć takie zajęcia, a co dopiero kasę. Całe życie czułem, że jest to mój ogromny problem, a teraz uważam to za mój największy atut. Dlatego właśnie „DOM”.
Czy powroty do Twojego domu są zawsze takie same, zwłaszcza, że dziś postrzegasz go inaczej?
Tak jak śpiewam na płycie, tak naprawdę nie wiem jeszcze, gdzie jest mój dom, gdzie czuję się najlepiej na świecie. Z jednej strony, z tyłu głowy mam zawsze dom rodzinny i okoliczności przyrody, jakie go otaczały. Z drugiej strony zdążyłem zbudować już swój dom w Warszawie – szczęśliwy, pełen ciepła, trochę beztroski. Biegają po nim dwa koty, tuż za nimi próbuje nadążyć mój pies Bogdan. Tu wszystko jest po mojemu. To ja ustalam tu zasady, z którymi się identyfikuję. Jak wyjeżdżam na wakacje i jestem daleko od Polski, to po 5-6 dniach czuje, że już pora wracać do domu – wtedy mam w głowie Warszawę i wszystko to, co tam stworzyłem. Z kolei powrót do domu, tego z dziecięcych lat, zawsze przywołuje piękne wspomnienia. Wracam tam zawsze z wielkimi emocjami. Ale nawet tam, po kilku dniach tęsknię do Warszawy.
Wyświetl ten post na Instagramie
Na płycie pojawili się goście, których z całą pewnością mogą pozazdrościć Ci nie tylko przyszli debiutanci, ale i artyści, którzy ten debiut mają już za sobą. Jak Ci się z nimi współpracowało?
Jestem niezmiernie szczęśliwy, że na mojej płycie znalazło się grono tak wspaniałych artystów i tak fajny producent. Chciałbym zacząć od tego, że gdy pracowaliśmy nad tą płytą, naprawdę wszystko sprzyjało. Wszystko było absolutnie po mojej myśli, wszyscy goście zaakceptowali zaproszenia do duetów i pracy nad płytą. Nie było nikogo, kto powiedział mi „nie”, kto zwątpił w tę płytę. Otrzymałem ogromne wsparcie od wielkich i mniejszych artystów, producentów, przyjaciół i grona ludzi, z którymi pracuję oraz Agory jako wytwórni. Wszystko to usprawniło pracę nad „DOMEM”.
Natalia Niemen, Natalia Grosiak i Bela Komoszyńska – czym kierowałeś się, zapraszając te artystki?
Przede wszystkim szukałem wspólnych punktów, między mną i moją wrażliwością, a wrażliwością wszystkich artystów, których zapraszam oraz kierunkiem muzycznym – czy jest nam ze sobą po drodze. Uważam, że z Natalią Grosiak, Natalią Niemen i Belą Komoszyńską odnaleźliśmy się fantastycznie. Piosenki, które im zaproponowałem do wspólnego wykonania, zostały zaakceptowane tak jak im je wysłałem. Nie miały ani jednej uwagi. Nagrania duetów wyszły niesamowicie sprawnie, jestem maksymalnie zadowolony ze współpracy, ale też bardzo wdzięczny za to, że każda z artystek poświęciła swój czas, by bezinteresownie pomóc mi – debiutantowi. Oprócz wyjątkowych piosenek, zyskałem też przyjaźnie. Z Natalią Niemen znam się już długo i mamy super kontakt od lat, natomiast Natalię Grosiak i Belę Komoszyńską poznałem przy pracy nad piosenkami. Ostatnio, będąc w górach, spotkałem Natalię Grosiak i sobie pospacerowaliśmy.
Czy wydając pierwszą płytę, miałeś dylemat, czy ludzie zaakceptują Cię takim, jaki jesteś razem z Twoją wrażliwością?
Nie wiem, jak wygląda to w przypadku innych debiutantów, ale ja bardzo wcześnie zacząłem swoje życie zawodowe i pracę z muzyką na żywo, bo tak naprawdę od piętnastego roku życia podjąłem wiele bardzo poważnych kroków. Na tamtym etapie miałem dużo zwątpień i odczuć, czy ludzie będą tego słuchać i czy ja mam coś w ogóle do powiedzenia. To był jeszcze etap szukania, czy Kamil Kowalski będzie taki, a może taki. Ciągle bałem się pokazać siebie prawdziwego, jaki jestem naprawdę. W pewnym momencie zrozumiałem jednak, że to, od czego uciekam, co usilnie chcę przykryć, jest moją największą siłą i mocą. Praca nad „DOMEM” była idealnym czasem na debiutancką płytę. Dobrze, że nie zaczęło się to wcześniej, a były takie plany. Cieszę się, że stało się to w momencie, kiedy jestem absolutnie świadomy tego, kim jestem – nie wstydzę się tego, nie próbuję w żaden sposób kreować swojego wizerunku. Jestem po prostu sobą – Kamilem Kowalskim mieszkającym w Warszawie, pochodzącym spod Szczecinka. Śpiewam o swoich emocjach. Wielu artystów obserwuje jakąś sytuację i pisze o tym piosenkę, nie przeżywając tego. Ja bym tak nie umiał, bo nie potrafię odgrywać emocji. Jestem bardzo wrażliwy. Kiedyś mi to przeszkadzało, zwłaszcza, kiedy byłem nastolatkiem, a rówieśnicy na wsi dawali mi w kość, bo przecież chłopaki nie mogą być wrażliwi i nie mogą śpiewać. Dziś wiem, że gdyby nie ta wrażliwość, to moja płyta nie byłaby taka. Trochę mnie to kosztowało, ale jestem z tego dumny – z tego, jaki jestem.
Cieszę się, że podzieliłeś się nią z nami, zwłaszcza, że w Twojej muzyce możemy odnaleźć cząstkę siebie, tak jak ja w utworze „Wiosna we mnie”. Jaki jest Twój sposób na to, aby ją w sobie zatrzymać?
Kocham wiosnę, jest to moja ulubiona pora roku. Nie dość, że jest najpiękniejsza, to urodziłem się właśnie pierwszego dnia wiosny. Wszystko więc tutaj sprzyja. Jeżeli chodzi o „Wiosnę we mnie”, to od lat naprawdę marzyłem o tym, by mieć piosenkę o wiośnie. Nieważne co by to było, ale chcę ją mieć. Napisałem, że wiosna jest we mnie i poszedłem z tą piosenką do Moniki Wydrzyńskiej z duetu Linia Nocna i razem z nimi dokończyliśmy ją. U mnie objawia się to tym, że nigdy nie dopuszczam do siebie możliwości, że coś może nie pójść po mojej myśli. Piszę do Natalii Grosiak i wiem, że zgodzi się na duet ze mną. Piszę do Beli Komoszyńskiej – wiem, że się zgodzi, bo nie widzę innej opcji. Jest tak dlatego, bo wiem, że nie proponuję im byle czego. Naprawdę angażuję się w tę płytę – jest jedną z najważniejszych rzeczy w moim życiu. Nie wynika to z tego, że nie jestem skromny, ale uważam, że gdy robię coś z ogromną miłością i zaangażowaniem, z dbałością o każdy szczegół i jak najwyższą jakość, to nie może się to nie udać, po prostu.
To aż się prosi o taką współpracę, prawda?
Dokładnie, tak to czuję.
Mam wrażenie, jakby płyta powstawała w niespiesznym tempie i z potrzebą wyciszenia. Jakich warunków potrzebujesz do tworzenia muzyki?
Warunki nie są ściśle określone, bo zazwyczaj dzieje się to przypadkowo. Coś usłyszę, coś powiem, a za chwilę pomyślę sobie, że jest to świetny temat na piosenkę. Już teraz mam wymyśloną tematykę mojej kolejnej płyty, ale najpierw chcę się skupić na promocji albumu „DOM”. Nie potrzebuję warunków do tworzenia. Czerpię z tego, jak żyję, co przeżywam, o czym myślę – wtedy nie muszę się martwić o to, by wybronić ten materiał, bo on jest po prostu mój. Skoro ja tak czuję, to to samo może myśleć mnóstwo innych ludzi. Wszyscy jesteśmy ludźmi – większość z nas boryka się z podobnymi, jeśli nie tymi samymi problemami. Wystarczy nazwać rzeczy po imieniu.
Na płycie znalazła się także Twoja interpretacja utworu „Szał niebieskich ciał” Maanamu. Skąd taki wybór?
Kora odmieniła moje życie, moją wizję muzyki, rozwinęła mnie i udowodniła, że można pisać w języku polskim – w swoich piosenkach pokazała mi jego szlachetność. Jeśli chodzi o „Szał niebieskich ciał”, miałem przyjemność być na koncercie Kory, co uważam za jedno z największych przeżyć. Kora zeszła ze sceny, po czym wróciła i na bis zaśpiewała właśnie ten utwór. Pamiętam dokładnie, jaki był kolor świateł, oddziaływało to na mnie niesamowicie. Miałem trzynaście lat…
Jest to jedna z moich ulubionych piosenek Maanamu – piękna, prosta i bardzo wymowna. Myślę też, że niezwykle pięknie podsumowuje „DOM”, bo jest to ostatni śpiewany przeze mnie utwór. Na mojej płycie poruszam mnóstwo różnych problemów – rodzimy się, mamy chwile zarówno złe jak i dobre, chwile szczęścia, później umieramy i rodzą się kolejni, a planety nieustannie latają nad nami, są stałe, niezmienne.
Zdaje się, że Kora jest najdoskonalszym autorytetem. Miała przecież wszystko, co artysta może z niej czerpać. Czego Ciebie nauczyła Kora?
Nauczyła mnie, by nie bać się być sobą i mówić, co się myśli, bo szczerość po prostu popłaca. Prędzej czy później publiczność zweryfikuje tych, którzy są prawdziwi, bo prawda zawsze zwycięży.
Fot. Paweł Miśko