15 października, nakładem Metal Mind Productions, ukazał się „Tyrant” – drugi album zespołu LaNinia, w którego skład wchodzą Daniel Ludwiczak, Mateusz Popis, Janusz Duź, Sergiusz Paszkiewicz oraz Karol Wiśniewski. Do udziału w nagraniach zaproszeni zostali goście, m.in. Piotr Luczyk, Jarosław Niemiec czy Małgorzata Gwóźdź. „Dopiero na naszej drugiej płycie nauczyliśmy się ze sobą pracować zupełnie bez spiny” – twierdzi Mateusz Popis, dodając, że nie jest to ich ostatnie słowo, a każda kolejna płyta odzwierciedla to, w jakim miejscu są jako muzycy.
Między innymi o kulisach pracy nad „Tyrantem” i związkach zespołu z zespołem Vader i Metallicą – Mateusz Popis w rozmowie z Iwoną Smyrak.
Iwona Smyrak: Ponad miesiąc temu, jako LaNinia, wydaliście drugą płytę „Tyrant”, ale zanim to, powiedz, jak oceniasz rok 2021 pod względem muzyki.
Mateusz Popis: W tym roku niestety nie byłem na żadnym koncercie, ale zamierzam wybrać się w grudniu. Jeżeli chodzi o płyty, to spodobał mi się „In the Court of the Dragon” Trivium. Oni, od co najmniej czterech płyt trzymają poziom, więc i tym razem nie jestem zawiedziony. Gojira też wydała świetny album. Oprócz tego, Metallica wypuściła „Blacklist”. Znajdują się tam bardzo fajne wersje ich kawałków.
Na jaki koncert się wybierasz?
Tribute to Lemmy w Poznaniu. Zagrają między Orgasmatron i Moyra, więc na pewno się wybiorę!
A czy Wam udało się zagrać jakieś koncerty? Widziałam, że w zeszłym roku graliście trasę z poprzednią płytą „Loneliness”, wydaną w 2018 roku.
Niestety nie zagraliśmy koncertu od wiosny 2020 roku. Kiedy trafiały się okna, w których koncerty się odbywały – my pracowaliśmy w pocie czoła nad płytą i tylko na niej się skupialiśmy. Teraz znowu zaczyna się kolejna fala, a wraz z nią obostrzenia i w tym roku też nie wbijemy się z graniem. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy duże plany względem roku 2022. Póki co, nie mogę zdradzić konkretów, ale szykujemy się, by uderzyć z pełną mocą i będziemy gotowi by promować nowy album.
Dzielicie scenę z gigantami, a i możecie pochwalić się wsparciem od Petera Wiwczarka z zespołu Vader. Jakie to ma dla Was znaczenie?
Ogromne. To wielka motywacja i spełnienie marzeń. Wsparcie Piotra jest szczególnie ważne dla Daniela – on wychował się na Vaderze, kocha ten zespół, zna każdy utwór, każdą płytę. Wiesz, każda jednostka, której podoba się to, co robimy jest dla nas równie ważna, bo oprócz tego, że robimy to, co kochamy i uważamy za dobre, to udaje nam się trafić w czyjeś gusta. Aczkolwiek to, że nasza muzyka podoba się Peterowi – to niesamowita sprawa i nadal ciężko mi w to uwierzyć. Zresztą jak w wiele rzeczy, które się ostatnio wydarzyły w związku z wydaniem albumu.
Czy po trzech latach funkcjonowania zespołu LaNinia, nadal czujecie się młodym zespołem, mimo że wydaliście już dwie płyty?
Trudne pytanie. „Loneliness” wydaliśmy już trzy lata temu, więc nie nazwałbym nas młodym zespołem. Trochę czasu minęło – Daniel z Sergiuszem grają ze sobą praktycznie od 25 lat, praktycznie całe moje życie. (śmiech) Pamiętam jak w latach 90. grali z moim ojcem. Przed LaNinią mieliśmy projekt właśnie z nim i razem współpracowaliśmy. Graliśmy w lokalnych zespołach, każdy grał kiedyś z każdym, więc mamy wspólną historię muzyczną.
Do udziału w nagraniach zaprosiliście kilku gości. Pojawił się między innymi Piotr Luczyk.
Przede wszystkim, Piotr Luczyk jest legendą polskiej gitary. Dzięki niemu mamy kawał muzyki metalowej, a ta inspirowała między innymi Daniela, który jest głównym kompozytorem. Okazało się, że Daniel ma też niesamowitą umiejętność nawiązywania kontaktów i w ten sposób doszedł do Piotra, który stwierdził: czemu nie? Tak powstała nasza kooperacja i myślę, że wyszło świetnie! Cover Slayera jest naprawdę świeży, z trochę innym spojrzeniem, bo jest dużo niżej zagrany, chyba nawet wolniej niż w oryginale. Solówka również nie jest „slayerowa”. Na płycie pojawił się także Jarosław Niemiec, który gra w utworze „Exterminate” oraz „Eclipse of Humanity”. W nagraniach wykorzystał instrumenty etniczne, których nazw za bardzo nie potrafię przytoczyć. (śmiech) Brzmi to trochę jak Percival Schuttenbach, co jest dla mnie fajną sprawą, bo jestem ich wielkim fanem. Poza tym, jest jeszcze Małgorzata Gwóźdź, która również wystąpiła w utworze „Exterminate”, co rzecz jasna jest zasługą Daniela. On ma cały koncept na to, co i jak ma brzmieć. Wie też, co zrobić, kogo zaprosić, aby było jeszcze lepiej. Goście są wartością dodaną na tej płycie.
Slayer jest jednym z zespołów, którymi się inspirujecie. A kto był Twoją największą inspiracją, gdy stawiałeś pierwsze kroki w muzyce?
Od samego początku, a więc od 9-10 roku życia, zdecydowanie James Hetfield. Dzięki niemu tak naprawdę chwyciłem za gitarę elektryczną. Gdy zakładałem swój zespół, trochę z braku laku zacząłem też śpiewać. Po Hetfieldzie był Corey Taylor, Robb Flyn i Matt Heafy. Dzięki tym muzykom zawdzięczam to, co robię.
Opowiedz mi coś o koncepcie „Tyrantu”. Śpiewasz, a więc czy jesteś też autorem wszystkich tekstów?
Napisałem wszystkie teksty, poza „Malum In Se”, którego autorem jest Sergiusz. Cały koncept wyklarował się po napisaniu dwóch utworów – „Down With The Wicked”, który traktował o tyranii od strony politycznej, później zacząłem pisać tekst do „My Tyrant”. Wtedy stwierdziłem, że skoro te dwa teksty prawią o tyranii z różnych perspektyw, to na trzeci, czyli „Eclipse Of Humanity” też będę musiał znaleźć sposób, by to przedstawić. Na początku mieliśmy wydać EP-kę, która miałaby zawierać te trzy utwory oraz cover Slayera, ale jak już się okazało, że mamy podpisać kontrakt z Metal Mind Production, to musieliśmy nagrać całą płytę. W bardzo krótkim odstępie czasu trzeba było skomponować utwory, napisać teksty i je nagrać – wtedy już wiedziałem, że obrany kierunek na niewydanej EP-ce, czyli pierwszej części płyty, będzie tym, czym chcę podążać dalej. Zawsze chciałem nagrać płytę, która jest spójna tekstowo i całościowo traktuje o jakimś problemie. Tutaj się to udało. Trochę jak „Master of Puppets” Metalliki, która cała jest o manipulacji.
Piszesz w języku angielskim. Czy myślałeś o tym, by pisać także po polsku? Niektórzy tłumaczą, że w obcym języku łatwiej przychodzi im przelewanie myśli na papier. Traktują to jako formę kamuflażu.
Po pierwsze, od strony zupełnie technicznej, o wiele łatwiej śpiewa się po angielsku. Język polski wymaga większej siły fizycznej na koncertach czy nawet w studiu. Po drugie, tak jak powiedziałaś, język angielski jest delikatnym kamuflażem, bo nie jest tak bezpośredni w odbiorze przez ludzi, dla których ten język nie jest natywny, dla mnie również. (śmiech) Trzecia sprawa jest taka, że od początku założeniem naszego zespołu było tworzenie w języku angielskim. Trudno jest śpiewać po polsku i jakkolwiek przebić się na Zachód. Stwierdziliśmy, że skoro mamy materiał i jakąś jakość, już na pierwszej płycie, to dobrze byłoby w tym języku śpiewać. Mam nadzieję, że wychodzi to całkiem nieźle. (śmiech)
Jak radziłeś sobie z presją czasu, gdy trzeba było w określonym czasie napisać teksty i sprostać obranej tematyce?
Najważniejsze było to, aby dać Danielowi w spokoju pracować. On doskonale wiedział, co robić. Problemem było logistycznie zorganizowanie nagrań. Nie zawsze każdy z członków jest na zawołanie ze względu na np. urlopy. Jednocześnie trzeba było komponować i na bieżąco nagrywać. Kluczowe było to, by współpracować i nie wywierać presji czasu. Jeśli chodzi o inspiracje, to przyszło to bardzo naturalnie, a nie zawsze tak jest. Czasem, choćby nie wiem jak bardzo chciałoby się napisać coś dobrego, to po prostu się nie uda. Część tekstów napisałem w studio u Daniela. Miałem na to dużo czasu, bo wokale nagrywam jako ostatni. Najgorzej miał Karol, który nagrywał bębny w czerwcu, a w kwietniu Daniel zaczął komponować.
Wyświetl ten post na Instagramie
Czy potrafisz stwierdzić, co charakteryzuje Was jako zespół?
Gdy Daniel komponuje utwór, zanim to zrobi, musi to poczuć. Utwory nie są posklejane na siłę, a każdy motyw wynika z poprzedniego. Dzięki temu zachowana jest spójność. Na pewno kładziemy nacisk na balans pomiędzy ciężkością utworów, ich intensywnością, jak również przebojowością. Utwory mają dużo groove’u, dużo melodii. Poza tym, płyta kończy się utworem instrumentalnym i myślę, że to również pozostanie naszym znakiem rozpoznawalnym.
Wcześniej wspomniałeś, że dwa utwory pociągnęły za sobą cały koncept. Czy jest tematyka, którą chciałbyś poruszyć w przyszłości przy okazji kolejnej płyty?
Dopiero na naszej drugiej płycie nauczyliśmy się ze sobą pracować zupełnie bez spiny. Mieliśmy obrany cel i ugrane terminy. Wszystko się udało! Po tej ciężkiej pracy, wydaje mi się, że nie jest to jeszcze nasze ostatnie słowo. Nie mogę doczekać się tworzenia trzeciej płyty, ale na ten moment nie mam jeszcze pomysłu. Chciałbym natomiast, aby również była tematyczna.
A więc udało Wam się wypracować styl pracy, bo w zespołach wygląda to różnie.
Na początku było tak, że dokładnie wiedziałem, jak chcę nagrywać, ale nie zawsze spotykało się to z wizją Daniela. Ja z kolei koniecznie chciałem, żeby było tak, by jakiś pomysł był mój i tylko mój. (śmiech) Dopiero po miesiącu zdałem sobie sprawę, że to nie jest to, nie jest to ten zespół i niekoniecznie służy to utworowi. Najważniejsze jest to, by stworzyć możliwie jak najlepszy numer. Zrozumiałem, że praca z Danielem taka, jak przy pierwszej płycie, jest najlepsza. Mieliśmy dużo pomysłów. Na przykład „The Dark Times Roll” miało łącznie cztery refreny. (śmiech) W każdym z nich nam coś nie pasowało. Najpierw zrobiłem refren sam, kolejny wspólnie z Danielem, następnie swój własny przyniósł Sergiusz, a potem musieliśmy odpocząć od siebie dwa tygodnie. Po tym czasie, w studio Daniel powiedział mi, żebym zaśpiewał to, co wymyślił. I dopiero to zadziało. Dlatego uważam, że znając system naszych zachowań, trzecia płyta może przebić dotychczasowe. Bardzo bym tego chciał, bo każda nasza płyta jest wyznacznikiem tego, w jakim miejscu jesteśmy jako muzycy.