Dwunasty studyjny album „Call To Arms & Angels” zespołu Archive

Dwunasty studyjny album zespołu Archive, który po 6 latach pokazuje swój muzyczny rewers i awers. Czyli wypalone na dwóch płytach, bardzo dobrze przemyślane piosenki. Piosenki, w których po  kilku przesłuchanych utworach słychać w nich znamiona muzyki filmowej.

 

„Sorounded By Ghosts” to idealny utwór na rozpoczęcie albumu. To błogość nostalgii, w którym zawiera się przejmujące pianino, elektroniczne pady, łagodny wokal niczym szepczący pełen ciepła głos. Mocne gitarowe, aż skwierczące „Mr. Daisy” zanurza swoją energią i atmosferą niczym zespół The Verve, popularny  w latach 90 ’tych. Hipnotyczne wokale z mocną ścianą gitar dały połączenie porządnego rockowego kawałka. Następne  „Fear There & Everwhere” to spokojna taka indie popowa kompozycja, która na pewno wyróżnia się pośród innych utworów. Jest tam narastające napięcie, które najbardziej budują wokale i syntezatory. „Numbers” to galopujący niepokój. Nawet pokusiłbym się o stwierdzenie psychodeliczny eksperyment muzyczny.

Piąta „Shouting Within” –To pianino połączone z symfoniczną subtelnością skrzypiec i żeńskim wokalem, który prowadzi emocjonalną część opowieści tego utworu. Jest to refleksyjna, dobrze wyprodukowana ballada brew pozorom paradoksalnie przecząca nazwie utworu. Zamiast krzyczeć, wokal spokojnie przedstawia linijka za linijką klimatyczną pulę dźwięków.

Szósta Daytime Coma- to niepokojący fortepian i synthy wpadające w zdecydowany trip hop. 14,5 minut takiego utworu dawno nie słyszałem od czasów powstania Bohemian Rhapsody zespołu Queen. Kolejny utwór „Head heavy” to twór, w którym sporo się dzieje. Według mnie wyróżnia go bass, który wspaniale się tam komponuje.   Ósmy kawałek „Enemy” dozuje muzyczne doznania, podczas odsłuchu znowu mam wrażenie jakby to była kolejna ścieżka do filmu. Dużo słychać w niej zabiegów producenckich trudnych do opisania.

Następny kawałek „Every Single Day”  wpada nieco w stylistykę muzyki dance i alternatywy.  Dziesiąta Freedom brzmi jak by krążek Beatlesów ktoś zremasterował i oblepił dziwnymi brzmieniami muzyki elektronicznej XXI wieku. Notabene to kolejna prawie 10 minutowa porcja brzmień. Kolejna piosenka „All That I Have” to spokojna ballada, w której w pewnym momencie wszystko sięga apogeum napięcia by potem opaść do spokojnego pianina ze wstępu utworu.

Dwunasty „Frying Paint” to wydany  utwór wraz z teledyskiem w dniu premiery albumu. Bardzo chwytliwy refren wpadający w ucho. Sam teledysk pokazuję sytuację apokaliptyczną gdzie wszystko płonie wokół a ciemna postać wiezie limuzyną swojego szefa

„We are the same” to kawałek, który w moim odczuciu gubi się na płycie. I w zasadzie niby nic mu nie brakuje,  jest tam sporo nostalgii syntezatorów i partii skrzypiec.

Kolejne „Alive” to mój faworyt. Harmonie wokali i dobrych producenckich zabiegów stworzyły bardzo emocjonalną warstwę brzmienia. Powtarzany wers „I’m Alive” łatwo zapamiętać na długo.

„Everythings Alright” przypomina do złudzenia zarówno tytułem i samą ścieżką dźwiękową dobrze znany słuchaczom  zespół Radiohead. Wysoki rejestr głosu męskiego połączony z klawiszem daje połączenie błogiej nostalgii.

Przedostatni utwór „The Crown”  mam wrażenie , że swoim transowym niepokojem przedstawia emocje zespołu związane z pandemią. Siedemnasta i zarazem ostatnia pozycja  „Gold”  to kolejna prawie dziewięcio minutowa psychodeliczna podróż.

Myślę, że najnowszy album Archive jest bardzo zróżnicowany, ale trzyma się konwencji stylu zespołu. Dużo przestrzennych brzmień, molowych akordów, przejmujących wokaliz, emocjonalnych gitar i klawiszy daje poczucie jakbyśmy cofnęli się do 1996 roku kiedy na światło dzienne wyszedł pierwszy długo grający Album Archive – Londinium. Producent Darius Keller od początku widać, że dba o brzmienie zespołu, które trzeba przyznać jest nietuzinkowe a piosenki uważam nie są dla każdego. Trip hop, post rock, electronica to style przeplatające się cieniując każdy utwór z osobna. A konkretnie siedemnaście utworów to potężna liczba jak na te czasy gdy album obecnie produkuje się z dziewięcioma, maksymalnie dziesięcioma piosenkami. Dlatego Archive pokazali klasę. Pozostaje mi tylko polecić  „Call To Arms & Angels” i zapętlać tyle razu ile komu się spodoba!

Recenzja: Piotr Siedlecki

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!