Spuścić wilka ze smyczy – recenzja płyty „Wilczy Pęd” Patrycji Markowskiej

Nowy album Patrycji Markowskiej zatytułowany „Wilczy Pęd” jest kolejną odsłoną muzycznej ewolucji jednej z najbardziej charyzmatycznych wokalistek w Polsce. „Wilczy Pęd” to rzekomy „powrót do hipisowskich korzeni”, jednak ja wolę określenie „poszukiwanie nowej, artystycznej drogi”, bo przecież muzyczne korzenie Patrycji nie sięgają aż tak hipisowskiego grania. Widzę tu zatem mocne spojrzenie w przód, niż sentymentalne patrzenie w przeszłość. Bo album, mimo, że wracający do vintage’owego, nastrojowego, gitarowego grania, przemyca nuty nowoczesności, przepisując tradycyjne, muzyczne receptury na nowo. Dokąd zatem gna Patrycja Markowska swoim „Wilczym Pędem”?

Album otwiera utwór „Niepoprawna”, z którym fani mogli się już nieco osłuchać, gdyż był to pierwszy singiel, który zapowiadał całe wydawnictwo, wydany jeszcze w trakcie czasów pandemicznego zamknięcia. Numer lekki, letni i przyjemny – kompletnie wręcz odbiegający od pozostałej zawartości albumu. Numer w żaden sposób nie przygotowuje na to, co możemy usłyszeć dalej a więc tak, jak nieroztropnie jest oceniać książkę po okładce, tak samo nie powinno oceniać się „Wilczego Pędu” po kawałku „Niepoprawna”.

Potem przechodzimy gładko do numeru „Wodospady” który już od początku czyli od wejścia werblowej perkusji wprowadza nas w klimat vintage-blues-rocka. Bujający głęboki bas wysunięty na sam przód tego kawałka sprawia, że ma w sobie ten wyjątkowy groove! To za co chciałabym cichutko przyklasnąć temu utworowi  to rozbrajająca prostota w warstwie muzycznej. Nie jest to przecież tak oczywiste, żeby napisać kawałek oparty o prostej melodii, który będzie ciekawy dla ucha! W przypadku „Wodospadów” się to absolutnie udało!

Następny w kolejce mamy… duet! Ale moi drodzy państwo, nie byle jaki! Dwa jakże potężne głosy skonfrontowane w jednym kawałku – Dawid Karpiuk i Patrycja Markowska. Duet tak świetny, że niemalże oczywisty! Zwłaszcza, że utwór „Na zakończenie dnia” jest utrzymany w klimacie posępnego (oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu) blues – rocka, który wymaga naprawdę dobrej warstwy wokalnej. A tutaj mamy tak piękne wstawki surowej, przesterowanej gitary, nieco wręcz w westernowskim stylu, które idealnie dopełniają spokojną warstwę pozostałych gitar. Podwójny wokal w refrenach jest punktem kulminacyjnym, w którym następuje absolutny wybuch talentu wokalistów jak i muzyków. Nawet teledysk, będący zapisem wideo ze studia nagraniowego, łączy się w spójną całość z charakterem utworu i podbija jego wydźwięk prawdziwości bez wygładzania. Dla mnie osobiście „Na zakończenie dnia” jest bardzo mocnym faworytem z całego albumu.

Kolejna pozycja na „Wilczym Pędzie” to właśnie tytułowy kawałek. W końcu pojawia nam się jakaś „hipisowskość”. Akustyczny początek z dźwiękami irlandzkiego bouzouki i bębnami wprowadza niemalże „rytualny nastrój”. Z tego szamańskiego transu wyrywa nas refren, który jest już… absolutnie popowy! I to on jest trochę piętą achillesową tego kawałka, bo refren jest trochę oderwany z innego kompletu dźwięków i nut. Powiedzmy sobie jasno: numer jest bardzo dobry a do pełni szczęścia brakuje tylko równości w stylu refrenu do tak dobrze napisanych partii zwrotek.

Przychodzi kolej na numer „Bezczas” i znowu absolutnie pozytywne zaskoczenie! Uważam, że wyżyny możliwości wokalnych Patrycji Markowskiej leżą w śpiewaniu niskich partii. Pamiętam jakim zaskoczeniem był dla mnie utwór „Coraz mniej” z płyty „Droga”, że da się zaśpiewać tak nisko a jednocześnie z zachowaną subtelnością. W „Bezczasie” jest podobnie – niski wokal Patrycji nabiera szlachetności z każdym wydechem.

Kawałek „Smycz” z kolei odchodzi od nastrojowego grania, dopasowanego do ogniska w środku lasu i owym pędem zmierza w bardzo rockową stronę! W końcu! Osobiście uważam, że głos Patrycji Markowskiej jest stworzony pod rockowe granie i stanowi połączenie tak idealne jak kawa i papierosy. „Smycz” jednak zachowuje bezpieczny balans między rockowym a popowym graniem, potwierdzając słowa samej autorki o muzycznym eklektyzmie na krążku „Wilczy pęd”.

Skoro mówimy już o eklektyzmie i powrotu do hipisowskiego grania – nie może przecież na takim albumie zbraknąć gitarowej ballady! „Aż do rana” to spokojna, melancholijna ballada, nagrana w duecie z Robertem Gawlińskim. Któż bowiem miałby oddać ducha brzmień dzieci kwiatów jak nie legendarny lider Wilków! Co do samego utworu, bardzo lubię sposób w jaki wokal Patrycji i Roberta przenikają się ze sobą. Muzycznie jest typowo: nastrojowo, gitarowo, bezpiecznie.

Przy „Jestem tu by krzyczeć” nastąpiło lekkie zdziwienie, bo spodziewałam się dynamicznego numeru po tak szumnej deklaracji w tytule! Tymczasem, jest bardzo nastrojowo, w klimatach country a jednocześnie bardzo spokojnie. Po raz kolejny mamy lekki, wakacyjny numer, jakich na platformach streamingowych wiele. Jeśli chodzi o wspomniane wyżej klimaty gitarowego country, to następny numer czyli „Jestem” prezentuje się o niebo ciekawiej. „Jestem” ma w sobie wyjątkowego rodzaju mroczność, nie jest ugładzony do granic i ma w sobie powiew tego deklarowanego, dzikiego zewu. Dużo klimatu robi tu vintageowa gitara, w stylu starych, dobrych brzmień gitar Fendera.

Utwór „Kieszenie” to rodzinny duet Grzegorza i Patrycji Markowskich i zarazem kolejne zaskoczenie na tym albumie, bowiem kawałek brzmi bardzo w stylu naszego rodzimego Breakoutu; następuje zatem porzucenia amerykańskich klimatów vintage rocka, blues rocka i country w zamian, za dźwięki z rodzimego podwórka. Dodatkowo, głosy Markowskich brzmią wręcz idealnie, kiedy śpiewają wspólnie (co udowodnili płytą „Droga”) zatem, mam lekki niedosyt, że to właśnie utwór „Kieszenie” nie lata jak szalony w radiowych stacjach.

„Pod wiatr” to kolejna odsłona popowej strony Patrycji Markowskiej. Kawałek jest poprawny, ale nie wyróżnia się z tych całych 12 kompozycji. Równie dobrze mogłoby go nie być w tej całej kompozycji.  Ciekawie robi się jednak w ostatnim kawałku, bo tutaj nie dość, że mamy ciekawych gości, to jeszcze kompozycja mocno odchodzi od sentymentalnych klimatów powrotu do przeszłości i mocno zaznacza swoją nowoczesność. Mowa o kawałku „Więcej” z udziałem Grzegorza Markowskiego, L.U.C.’a oraz Bisza. I muszę to przyznać szczerze – ten kawałek ma w sobie najwięcej buntu ze wszystkich numerów na „Wilczym Pędzie”. Abstrahując nawet od rapowanych zwrotek, w refrenach, w których śpiewa cała czwórka wybucha istna energia i czuć tam prawdziwość tego, co każdy z nich śpiewa. Może i połączenie Markowskich z rapem w tym numerze nie jest najgenialniejszym połączeniem na świecie ale eksperyment muzyczny jest moim zdaniem jak najbardziej na plus! Muzyka w końcu opiera się na wychodzeniu z własnych ram a kto nie ryzykuje – nie pije szampana.

 

Widać, że serce Patrycji Markowskiej rwie się, żeby biec swoim wilczym pędem, do dzikich tantrycznych nut, oldschoolowego grania i hipisowskich ideałów. Ale nie rozpędza się w tym biegu, łapiąc czasem wilczy pęd na smycz i przywracając go do popowego grania. „Wilczy Pęd” jest dobrym albumem i mam cichą nadzieję, że pierwszym również krokiem na drodze do żywiołowego, niewygładzonego grania. Mam też mały dysonans, gdyż z jednej strony chciałabym usłyszeć więcej duetów z Patrycją Markowską, bo te, na „Wilczym Pędzie” są absolutnie udane a z drugie strony – głos Patrycji Markowskiej jest tak niepowtarzalny, że spokojnie może ciągnąć piękno kawałka sama, bez niczyjego udziału. I dodatkowy wniosek płynący z dźwięków tego albumu – wokal Patrycji i dźwięki przesterowanych gitar to połączenie absolutnie idealne! Trzeba zatem spuścić wilka ze smyczy, pozwolić mu wyć i chodzić swoimi ścieżkami a przede wszystkim – niechaj nieokiełznana, wilcza twórczość tworzy się częściej!

Recenzja : Oliwia Cichocka

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!