Proxima była wypełniona po brzegi, a temperatura w środku rosła nieprzerwanie, aż do wybrzmienia ostatniego utworu zagranego przez zespół Fontaines D.C., który odwiedził Warszawę przy okazji trasy promującej swój najnowszy longplay „Skinty Fia”.
Kto zna twórczość tego zespołu, ten wie, że ewolucja brzmienia ich muzyki zmieniała się dosyć znacznie przy okazji wydawania kolejnych albumów, których teraz na koncie mają już trzy. Mimo tych ewolucji, a może nawet rewolucji, koncert wybrzmiał nadzwyczaj spójnie, chociaż dało się wyczuć że wśród widowni mamy fanów poszczególnych stylów prezentowanych na poszczególnych płytach. I w ten sposób można było usłyszeć Fontaines D.C. grających kawałki kojarzące się folkowym punk rockiem w stylu The Pogues, następnie nieco bardziej skoczne rzeczy, które jasno nasuwały inspiracje muzyką graną przez The Clash, aż do ścian gitar i klimatu, który jednoznacznie mógł się kojarzyć z Joy Division czy My Bloody Valentine.
Wokalista, Grian Chatten, nie mówił wiele w kontekście próby złapania kontaktu z fanami, ale jego sceniczna ekspresja robiła to o wiele lepiej niż kurtuazyjne próby wyznawania miłości do swoich fanów, które każdy zna z występów zagranicznych artystów w naszym kraju. Dlatego zamiast sztampowego „i love you Warsaw”, mieliśmy scenicznego zwierzaka, który często łapał kontakt wzrokowy z widownią wyśpiewując w jej stronę kolejne słowa bardzo emocjonalnie naładowanych piosenek i przy tym będąc cały czas bardzo blisko skraju sceny.
Relacja : Mieszko Majewski