Kora jest wieczna – tym hasłem zbliżamy się do premiery nowego projektu poświęconego Korze, którego pełnowymiarową odsłonę będziemy mogli usłyszeć już 31 sierpnia, gdy ukaże się płyta “Kora ∞”. Michał Pepol – wiolonczelista, aranżer, członek Royal String Quartet, przebojom Maanamu nadał nowy wymiar, mając do dyspozycji ich archiwalne fragmenty. “Myślałem o tym, czy Kora, którą dostałem, poczuje się dobrze w nowym środowisku muzycznym – to tak jakbym stworzył jej ogród, w którym będzie mogła być” – w rozmowie z Iwoną Smyrak, Michał Pepol opowiedział między innymi o niezwykłym procesie twórczym nad płytą, spotkaniu z Kamilem Sipowiczem i dotychczasowych projektach poświęconych Korze.
Iwona Smyrak: W sierpniu ukaże się płyta “Kora ∞”, ale zacznijmy od początku, czyli od spotkania z Kamilem Sipowiczem.
Michał Pepol: To był niezwykły moment i do dziś pielęgnuję w sobie uczucia z naszego pierwszego spotkania, kiedy wszedłem do domu Kamila i Kory, po czym opowiedziałem mu o swoim pomyśle. Sam do końca nie wiedziałem, o co mi chodzi. Miałem bardzo mgliste wyobrażenie na temat tego, co chciałbym zrobić, ale starałem się przekazać to Kamilowi na tyle, na ile potrafiłem. On słuchał mnie z dużą otwartością i tego samego dnia dostałem od niego mnóstwo materiałów, które stały się fundamentem płyty. Dokładnie o to mi chodziło, by dostać nagrania mniej znanych utworów Kory, nie w ikonicznych, czystych wersjach, które wszyscy znamy. Chciałem tym samym spojrzeć na Korę z innej strony – prywatnej, lirycznej, zaskakującej, dowcipnej. Na podstawie tego chciałem stworzyć płytę bez ścigania się z tym, co Kora i Maanam już stworzyli. To jest tak doskonałe w swojej niepowtarzalności, że aranżowanie od nowa ich piosenek nie ma według mnie dużego sensu. Ja zresztą w kilku miejscach o taki aranż się otarłem – mam na myśli pierwszy utwór zapowiadający płytę, który wypuściliśmy w świat (“KCKM”). Został fragment oryginalnej melodii i refrenu, natomiast cała muzyka jest nowa.
Wspomniany przez Pana utwór „KCKM”, który pojawił się w sieci, zdecydowanie odbiega od oryginału. Pojawiły się nawet komentarze słuchaczy, że wcześniej nie wyobrażali sobie „Kocham Cię kochanie moje” bez gitary Marka Jackowskiego. Inny komentarz to ten, że w tej wersji jest to miłosna litania Kory…
Widziałem ten komentarz, bardzo mi się podoba. Myślę, że jest to piękne określenie. Gdybym znał to określenie wcześniej, to tak bym ten utwór nazwał.
Z pewnością wielokrotnie słyszał Pan „Kocham Cię kochanie moje” w oryginalnej wersji. Czy pomysł na stworzenie przebojów „od nowa” przychodzi od razu?
Nie wiem, ale myślę, że nie przychodzi od razu, trzeba się temu długo przyglądać. Pamiętam, że miałem dosłownie fragmencik wokalu Kory – bez gitar i kontekstu muzycznego. Zacząłem się tym bawić, nie pamiętając o piosence. Sprawdzałem, jakie brzmienia pasowałyby do tego wokalu – czy miałaby to być piosenka wolniejsza czy szybsza. Nie miałem więc przeszkód w sięganiu po fragmenty wielkiego przeboju, bo gdy się nie konkuruje z niczym, to nie ma się czego bać. Najgorzej, gdy człowiek staje w szranki – gdybym ja próbował stworzyć jakiś przebój, to od razu bym się denerwował. Ja tymczasem myślałem o tym, czy Kora, którą dostałem, poczuje się dobrze w nowym środowisku muzycznym – to tak jakbym stworzył jej ogród, w którym będzie mogła być. Nie chciałem udawać, że Kora nagrała dla mnie ten wokal, ale ja, ten odnaleziony fragment spróbuję oprawić najlepiej jak umiem, wyłaniając z niego piękno i stwarzając mu muzyczne warunki do egzystowania.
Czy w chwili tworzenia myślał Pan o tym, jaki własny obraz Kory chce Pan przekazać słuchaczom?
Wydaje mi się, że to raczej Kora mnie prowadziła i to ona decydowała o tym, co pokaże ludziom a czego nie. To była dziwna sprawa – na początku czułem wzruszenie, że to Kora, że ja dostałem te fragmenty i są w moim komputerze, a ja nad tym pracuję i myślę. Z czasem jednak Kora poprzez wielokrotne słuchanie tych fragmentów i analizowanie ich, stała mi się tak bliska, że prowadził mnie jej duch.
Mówi się na co dzień, że Kora jest wieczna, a sam Kamil Sipowicz stwierdził, że Kora jest wszystkim. Jakie Pan ma wspomnienia z nią związane? Czy podczas tworzenia muzyki na płytę “Kora ∞” odkrył ją Pan na nowo?
Znam wszystko, co zostało wydane przez Korę i Maanam, a także to, co niewydane. Bardzo dużo rzeczy jest też w internecie, więc tę twórczość rzeczywiście miałem bardzo obecną w mojej głowie. Po nagraniu płyty chyba nic się nie zmieniło. Muszę przyznać, że jest to zaskakujące, bo gdy sięgam po płyty Maanamu, to stwierdzam, że po latach nie straciły swojej siły i uroku. Jeżeli natomiast pyta Pani o spotkanie fizyczne, to kilka razy spotkałem się z Korą w takim sensie, że byłem na kilku koncertach czy na spotkaniu autorskim. Nie były to jednak spotkania, podczas których doszłoby do jakiejś rozmowy. Z kolei siostra Kory, Ania Kubczak, powiedziała mi, że ma wrażenie, jakbym Korę świetnie znał. Zapytała, czy na pewno nie mieliśmy okazji się poznać, bo uważa, że Kora byłaby zachwycona. Dla mnie takie słowa są niezwykle ważne.
Jest to o tyle niezwykłe, że Natalia Przybysz niedawno wydała płytę z tekstami Kory i na jednym z koncertów również stwierdziła, że nigdy nie udało jej się bezpośrednio z nią spotkać, a jednak zarówno u niej jak i u Ralpha Kaminskiego czy Pana, ma się wrażenie, jakbyście Korę znali osobiście.
Z tego co wiem, Ralph również nie spotkał się z Korą. Wydaje mi się, że był po prostu za młody. Pamiętam, że on poznawał najpierw płyty Maanamu z lat 90-tych, a ja zacząłem od lat 80-tych, bo dorastałem z tą muzyką. To wszystko pokazuje, jak uniwersalna jest twórczość Kory i Maanamu – nie trzeba spotkać się z artystką osobiście, aby móc z niej czerpać. Myślę jednak, że nie jest to nic dziwnego, bo mnóstwo osób inspiruje się wielkimi artystami. Słuchało się nie tylko muzyki Kory, ale też tego, co miała do powiedzenia. Za każdym razem, kiedy pojawiała się w telewizji, to się ją po prostu oglądało. Zawsze mówiła coś prowokującego, ale nie robiła tego dla samej prowokacji. Przypominają mi się teraz wywiady sprzed dwudziestu lat, kiedy mówiła o molestowaniu przez księży – wtedy ludzie patrzyli na nią jak na ufo, a dziś jest to temat, który wypływa. Była pionierką – miała odwagę mówić to, czego nikt głośno nie mówił. Czas zawsze świetnie definiuje prawdę i znaczenie pewnych wydarzeń.
Czy ma Pan swój ulubiony projekt, który powstał na łamach twórczości Kory?
Chyba muszę powiedzieć, że mój własny. (śmiech) Przyjaźnię się z Natalią, nagrywałem wiolonczelę na jej dwie płyty, byliśmy razem w trasie. Mówiła mi o spotkaniu z Kamilem Sipowiczem i o jej płycie, totalnie jej kibicuję. Znam jej wrażliwość, uważam, że jest wspaniałą artystką. Ma niesamowite poczucie humoru i potrafiłem zwijać się ze śmiechu, kiedy gdzieś razem jechaliśmy. Czuję się związany z „Zaczynam się od Miłości” – mimo że nie brałem udziału w nagraniach, to mam wrażenie, jakbym duchem gdzieś tam był. Z „KORĄ” Ralpha jestem związany fizycznie, bo on, wiedząc, że zrobiłem własną płytę poświęconą Korze (powstała dwa lata temu), zaprosił mnie do jego projektu. Wszystkie te trzy projekty – Natalii, Ralpha i mój, są mi bardzo bliskie.
A gdybyście mieli razem zagrać koncert pod znakiem Kory – Natalia, Ralph i Pan?
Fajny pomysł! Choć oczywiście nie mam pewności co oni pomyśleliby o takiej idei. Natomiast myślę, że byłoby to bardzo piękne, gdybyśmy spróbowali zagrać coś razem. Połączyłyby się trzy żywioły i każdy z nas dołożyłby swoją roślinkę do ogrodu Kory.
Pana ulubiony album Kory lub Maanamu?
Przez ostatnie lata zadawałem sobie to pytanie wielokrotnie i naprawdę trudno mi na nie odpowiedzieć. Jest w tych albumach taka mnogość ekstazy, że jestem w kropce, gdy mam wybrać jeden. Chyba byłby to „Nocny patrol”. Z kolei płyta „O!” to moje dzieciństwo, pierwsza płyta Maanamu to petarda, ale za sam tytułowy utwór mógłbym wybrać „Się Ściemnia”.
Tytuł Pana nadchodzącej płyty to “Kora ∞” – jak Pan rozumie tę nieskończoność?
Składa się na nią kilka poziomów. Kora jest numerologicznie związana z ósemką – urodziła się 8 czerwca, a w domu dziecka miała numer osiem, co zresztą jest skandaliczne, że jej imię zastąpiono numerem. Na grobie Kory nie ma daty śmierci – zastąpił ją znak nieskończoności. Myślę, że jest to bardzo piękny symbol i niezwykle trafnie oddaje to, co myślę o Korze. Rozmawiamy dziś o jej twórczości, która jest ponadczasowa i nigdy się nie wyczerpie, będzie towarzyszyć kolejnym pokoleniom. Trudno jest więc wyobrazić sobie nieistnienie Kory. Inna sprawa tego symbolu jest taka, że wiele osób, które wysłuchały już mojej płyty, mówi, że brzmi, jakbym nawiązał kontakt z zaświatami, a Kora momentami jawi się im jako szamanka, która w określonym momencie mówi do nas z innego wymiaru.