AGNOSTIC FRONT + Lost Hope + SpiritWorld + Charger 17 października 2022 – Proxima, Warszawa

Jak to się robi? Jak można działać na scenie hardcore punkowej ponad czterdzieści lat, wydawać nowe płyty co 2-3 lata i wciąż generować energię rozsadzającą sale koncertowe, być wiarygodnym i pozostawać wzorem dla kolejnych pokoleń artystów? Ja tego nie wiem, ale poniedziałkowy wieczór spędziłem w towarzystwie grupy zawodowców, którzy doskonale opanowali powyższe i dali lekcję potwierdzającą – Agnostic Front, Ojcowie Chrzestni New York Hardcore przybyli, aby udowodnić swoją zasłużoną pozycję!!

Tradycją sprzed lat, wieczór był szczodrze obsadzony przez trzy zespoły rozgrzewające przed Agnostic Front. Oprócz ciekawego urozmaicenia stylistycznego rzucały się w oczy szerokie horyzonty geograficzne – czy kiedykolwiek jakiś Reagan czy inny Gorbaczow wymyśliłby, że w Warszawie razem wystąpią kapele z Bułgarii, Teksasu, Kalifornii i Nowego Jorku?! Oto definicja szerokiego Świata!

Na pierwszy bieg ruszył Last Hope z bądź co bądź egzotycznego rejonu muzycznego, choć z wykonaniem tradycyjnego hardcore’a, po myśli Madball, Merauder, Biohazard i… Agnostic Front.

Ciekawie zrobiło się się przy SpiritWorld, którzy studyjnie brzmią jak najpiekielniejsze pomioty Integrity i Ringworm, ale na żywo wkradło się w ich muzykę bardzo rock & rolla i starego garażu. Bo dopiero ostatnie poczynania nakierowały zespół na hardcore’owo-thrashowe rejony, wcześniej zaś zespół definiował się jako… country punk!

Trzeba poświęcić stosowną uwagę  stylizacji zespołu, czegoś takiego się nie widuje na scenie hardcore i zasługuje na uwagę. Podkreślając swoje teksaskie korzenie, muzycy pojawili się w kreacjach łączących wizerunek ZZ Top, Leningrad Cowboys i Primus z estetyką filmów Roberta Rodrigueza i Quentina Tarantino: czego nie wykłuła w uszach jazgotliwa muzyka, to w oczy dobiły brokatowo-neonowe garnitury i kowbojskie kapelusze z wyszytymi płomieniami. Zachwyt, to mało powiedziane – absolutnie podziwiam tak daleką odwagę w łamaniu konwenansów pętających tak przecież otwartą kiedyś scenę punkową.

Duch Roberta Rodrigueza nie opuścił sceny, kiedy pojawił się na niej Charger. Śpiewający basista wyglądał jak wujek z Social Distortion, ale coś dobrze czuł się na scenie i wycinał solówki basowe (w punk rocku!!!!!), jak na nieznany mi zespół. No i wyszło z worka – żaden tam nieznany, tylko pan Matt Freeman, były basista Operation Ivy, Rancid i Devil’s Brigade, czyli poważ(a)na persona na kalifornijskiej scenie punkowej, a wspiera go Andrew McGee na gitarze oraz perkusista Jason Willer, muzyk równie doświadczony, bo znany z UK Subs, Jello Biafra’s Guantanamo School of Medicine czy Cross Stitched Eyes)!! Doświadczenie zespołu słychać w zawodowej i jakże czadowej muzyce tria. A czym jest ten Charger? Jest ramieniem dla opłakujących i nadzieją na wyczekujących dźwięków przypominających dziedzictwo Motorhead. Kompozycje, brzmienie, maniera wokalna i tembr głosu – wszystko układa się w świecący w wyobraźni napis LEMMY!

Co ciekawe, w obowiązkach wokalnych Matta wspierał perkusista, w kilku kawałkach wykonujący główne partie, a w jednym dzielnie walczący z poluzowanym statywem obniżającym wysokość mikrofonu i powagę sytuacji. Na koniec występu poszli w trochę innym kierunku, bardziej venomowo-discharge’owym, a właściwie tylko discharge’owym, bo pożegnali się “Protest and Survive” z repertuaru Discharge właśnie.

Western chyba patronował temu wieczorowi, wręcz miałem wrażenie, że gwiazdą wieczoru zostanie jednak Tito & Tarantula, bo po odważnej stylistyce “country-neon-western” w wykonaniu SpiritWorld i subtelnym posmaku tequili w Charger, gwiazda wieczoru z Nowego Jorku weszła na scenę przy akompaniamencie melodii z spaghetti trylogii Sergio Leone!

I żeby uniknąć zbędnych pytań, Agnostic Front od razu walnęli z grubej w postaci “The Eliminator“, atakującym słuchaczy wściekłą podwójną stopą perkusyjną.

Najstarszy kawałek na liście tego wieczoru, nagrany jednak ponownie w czasie pandemii i ozdobionym teledyskiem, który śmiga po Internecie. A skoro jesteśmy przy aspekcie wizualnym – logo AF jest jednym z najsłynniejszych logotypów na scenie punkowej, wybuchające buciory są esencją stylu muzycznego i doskonale oddają wejście zespołu z wieczór, bo jak publika dostała kopa i ruszyła w galopadę, tak szaleństwo trwało (z jedną krótką przerwą) do końca lekko ponad godzinnego występu.

Weterani nie patrzą za daleko wstecz, skupiając się na “tu i teraz”, dlatego repertuar stanowiły kompozycje z albumów od lat 90-tych, kiedy w hardcore punku Agnostic Front zanikał człon “punk”, zostawiając samodzielną formę muzyczną wyrastającą z punka, ale mocno osadzoną w metalu, do wydanej w zeszłym roku “Get Loud!“. Stąd koncert był ciągłym uderzeniem riffów i rytmów, z nieodłącznymi chórami. Jedyną chwilą oddechu była pijacka ballada wyśpiewana przez Vinniego Stigmę – “Polly the Dog” o buldogu, który z miski wypijał piwo zamiast wody. Zaraz potem zabrzmiał oldschoolowy klasyk “Power“, który Stigma wykrzyczał razem z Jasonem Willerem z Chargera. No i obowiązkowy hit i hymn zespołu – “Gotta Go!“. Ku mojemu zaskoczeniu, nie był to ostatni akcent wieczoru, bo czekały nas jeszcze dwa kawałki, zanim do ostatniego szaleństwa porwał publikę nowojorski szlagier z repertuaru RAMONES, “Blitzkrieg Bop“!

Agnostic Front to absolutnie Ojcowie Chrzestni, zdecydowanie weterani, być może dinozaury, ale na pewno nie emeryci. Cały set wypełniony został swoistym the best of, postępującymi po sobie erupcjami hardcore punkowej energii, doprowadzającymi do zdartego gardła i zakwasów wszystkich mięśni. Zespół od czterech dekad dowodzony przez wokalistę Rogera Mireta i gitarzystę Vinniego Stigmę, dalej trzyma fason i pozostaje wzorem hardcore’owego rzemiosła – tak powinno się grać tę muzykę, tak powinni trzymać się (nie starzeć!) seniorzy sceny.

Dawid ‘Qstosz‘ Odija

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!