Rozmowa z Mackiem Mellerem gitarzystą Riverside

Riverside, jeden z czołowych polskich przedstawicieli ambitnego rocka progresywnego, dwudziestego stycznia 2023 roku zaprezentował światu swój najnowszy, ósmy album, zatytułowany „ID.Entity”. Będący sprawnym połączeniem powiewu świeżości oraz rozpoznawalnego stylu grupy materiał odniósł niemały sukces, zbierając szereg pozytywnych opinii i recenzji. W wywiadzie dla Strefy Music Art, o procesie powstawania albumu, jego zawartości muzycznej oraz tekstowej, a także jego promocji i odbiorze, opowiedział nam Maciej Meller, gitarzysta zespołu. Zapraszamy do lektury!

 

Łukasz: Zacznijmy od formalności – na początek chciałbym Wam pogratulować kapitalnej płyty!

Maciej: Dziękujemy bardzo!

Ł. Jest to pierwszy album zespołu, na którym pojawiłeś się jako jego oficjalny członek. Co czułeś w związku z dołączeniem do stałego składu Riverside i jak pracowało Ci się nad tym albumem, będąc już pełnoprawnym członkiem grupy?

M.Jest to zwieńczenie naszej kilkuletniej podróży, w której najpierw byłem zaproszonym gościem (Maciek od 2017 roku pełnił rolę muzyka koncertowego zespołu, jednak oficjalnie nie był jego członkiem, dołączył do składu w lutym 2020 roku – przyp. aut.). Troszkę się razem docieraliśmy, i każda ze stron obserwowała, jak się razem będziemy czuć. To był okres bardzo przyjemny, ale jednak wszyscy się razem sprawdzaliśmy, włącznie z publicznością, która kojarzyła mnie pewnie, jeżeli w ogóle kojarzyła, z zupełnie innego grania, więc to wejście w świat Riverside musiało być dla wszystkich na początku pewną niewiadomą. Poświęciliśmy kilka lat na wspólne koncerty i próby, na ogrywanie starych numerów. Natomiast przyszedł taki moment, w którym zespół ponownie miał się stać kwartetem, i to było oczywiście dla mnie bardzo nobilitujące doświadczenie, będące podsumowaniem tych kilku lat razem. Konsekwencją tego była właśnie praca nad kolejną płytą, będąca kolejną próbą mojego odnalezienia się w świecie Riverside. Piotr (Grudziński, współzałożyciel i wieloletni gitarzysta Riverside, zmarły w 2016 roku – przyp. aut.) był gitarzystą o korzeniach bardziej metalowych, ja uczyłem się grać na klasycznym rocku i bluesie. Zespół nie potrzebował kompozytora, tylko gitarzysty, więc musiałem się więc trochę “przeprogramować” na rolę kogoś, kto bardziej realizuje czyjś pomysł, wizję. Oczywiście kiedy miałem coś do dodania od siebie to dodawałem, proponowałem. Odpowiadając na pytanie jak się wtedy czułem – byłem trochę zestresowany, ale teraz jest już super.

Ł. A co było według Ciebie najciekawszą częścią pracy nad albumem?

M.Najbardziej podobała mi się już sama praca w studiu, choć kiedy powstawały te utwory, nie do końca wiedziałem, w którą stronę to wszystko zmierza i jak to się będzie wyglądać w studiu. Ale praca w studiu już mnie otworzyła, pracowaliśmy tam razem. Mariusz był producentem, więc dobrze wszystkim kierował i podejmował decyzje. My wszyscy mu zaufaliśmy, tak jak zwykle zresztą. Pozwoliliśmy mu zrealizować pomysł, który miał na ten album i myślę, że bardzo dobrze się to wszystko udało.

Ł. Czyli była to wciąż praca zespołowa?

M.Tak, choć we wcześniejszych latach różnie to bywało. Mariusz, czasem z Michałem (Łapajem, klawiszowcem Riverside – przyp. aut.), sporo pracowali w studiu Serakos, a nawet wręcz komponowali. Kulminacją tego był album „Wasteland”, kiedy Piotr (Kozieradzki, perkusista Riverside – przyp. aut.) uczył się partii na dwa, trzy tygodnie przed studiem, bo czas gonił i nie było kiedy nawet grać prób. Teraz weszło postanowienie, żebyśmy wpierw ograli nowe piosenki przed wejściem do studia w sali prób, żebyśmy wspólnie poaranżowali ile się da, popracowali razem nad kształtem utworów. To nie znaczy oczywiście że nie było deadline’ów, też musieliśmy się spieszyć, ale ta zespołowość moim zdaniem fajnie się odcisnęła na tym albumie. Podczas miksowania też pojawialiśmy się wszyscy w studiu, nie było tak że tylko Mariusz jako producent siedział tam cały czas, choć oczywiście był tam najdłużej. Zaglądaliśmy do siebie, dopingowaliśmy się nawzajem, i to była właśnie ta zespołowość, która moim zdaniem wyszła albumowi na dobre.

Ł. Głównym tematem albumu jest tożsamość. W związku z tym chciałbym zapytać, w jakich okolicznościach Ty czujesz się najbardziej sobą? W studiu, czy może na scenie…?

M.Dla mnie oba te światy są naturalne. Nie potrafię nawet tego rozdzielić, w obu przypadkach zajmuję się muzyką, tym co lubię, i nawet jak gram w Riverside to jest to moje granie na gitarze, więc obie wersje są innym rodzajem uczestniczenia w czymś artystycznym. Obawiam się że jedno bez drugiego by ucierpiało, gdybym był tylko gitarzystą koncertowym, nie mógłbym się tak rozwijać jako artysta, a gdybym był tylko gitarzystą studyjnym, sytuacja wyglądałaby podobnie. Nawet patrząc na płytę „Tożsamość”, czyli właśnie „ID.Enity” – pomysł na muzykę wziął się tak naprawdę z naszych koncertów. Riverside od zawsze miał niesamowitą energię, a myślę że w ciągu ostatnich kilku lat udało się wznieść ją jeszcze wyżej. Chodzi o poziom wykonawczo-artystyczny i kontakt z publiką. Zazwyczaj artyści starają się przenieść energię ze studia na scenę. Mariusz zaproponował, by nagrać album, na którym spróbujemy przenieść energię koncertową do studia, a więc odwrócimy cały ten proces. To było bardzo fascynujące, ta płyta zdaje się być stworzona do grania na żywo. Graliśmy na próbach prawie wszystkie numery z podstawowej edycji albumu, i myślę że koncertowo będzie petarda.

Ł. Właśnie, charakterystycznym elementem Riverside jest to, że bawicie się tymi aranżacjami na koncertach, ukazujecie je w zupełnie inny sposób.

M.Musimy trochę wyczuć te utwory, gdyż studio rządzi się swoimi prawami. Oczywiście narzucamy sobie pewne ograniczenia, ale aż do momentu w którym utwór nie zabrzmi właściwie, to sobie folgujemy. Gdy trzeba coś dołożyć, to po prostu dokładamy, aż utwór staje się tym, co sobie wcześniej założyliśmy. Koncert to są cztery osoby, a my nie lubimy odpalania czegoś z tzw. półplaybacku. Dlatego staramy się tak przemontować strukturę tych utworów, by robiły one równie dobre wrażenie na żywo. Aktualnie jesteśmy w trakcie „demontażu”, a właściwie układania aranżacji od nowa, po to by utwory jak najlepiej nam się grało, i żeby ich się bardzo dobrze słuchało. Myślę że jak pogramy trochę te numery na koncertach, to zaczniemy się czuć z nimi swobodniej i pojawią się te momenty, w których będziemy chcieli coś zmienić.

Ł. Przejdźmy teraz do promocji albumu, a konkretnie do spotkań autorskich w kinach Helios, które odbyły się dwudziestego, dwudziestego pierwszego i dwudziestego drugiego stycznia. Skąd w ogóle wziął się pomysł na ich zrealizowanie?

M.Powód był dosyć prozaiczny. Do tej pory takie spotkania odbywały się w Empikach, jednak okazało się że Empik z nich zrezygnował. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że mamy zarejestrowany profesjonalny dokument ukazujący prace nad albumem, tzw. making of. Mamy jeszcze dwa teledyski, i wpadliśmy na pomysł, aby zrobić z tego właśnie takie spotkania promocyjne połączone z projekcją tego dokumentu. Były to trzy wyjątkowe, niepowtarzalne wieczory – dla nas też, bo nigdy wcześniej nie widziałem siebie na dużym ekranie w kinie, więc to też było nowe przeżycie (śmiech). Na każdym spotkaniu, w Warszawie, w Gdańsku, w Katowicach, pojawiło się kameralne grono naszych fanów. Miał miejsce także wywiad, który poprowadził Kamil Wicik, gdzie poopowiadaliśmy trochę o płycie, o muzyce, o tekstach, podpisywaliśmy także płyty. Przybyli mogli zadawać swoje pytania, a to, co też lubimy w naszej działalności, to właśnie spotkania z ludźmi. Wśród słuchaczy jest wielu naszych przyjaciół, znajomych, i uznaliśmy że dobrze będzie poświętować w ten sposób i spotkać się w Polsce z naszymi najbliższymi fanami. Myślę że będziemy chcieli to powtórzyć.

Ł. Wspomniałeś o dokumencie przedstawiającym prace nad albumem. Czy planujecie wprowadzić go do szerszej dystrybucji?

M.Tak, ale że nie wiem w jakiej wersji faktycznie się on ukaże. Został on przycięty na potrzeby tych spotkań do czterdziestu minut, z powodu ograniczonego czasu. Nie wiem natomiast czy nie jest planowana właśnie taka wersja bez cięć. Powinna się ukazać w mediach społecznościowych czy na platformie YouTube.

Ł. Wróćmy jeszcze do samej zawartości albumu. „ID.Entity” to taki złoty środek – z jednej strony poważna tematyka, z drugiej odejście od smutku i melancholii na rzecz nieco lżejszych motywów. Od strony muzycznej z kolei niby coś świeżego, ale zespół zachował swój charakterystyczny, rozpoznawalny styl. Czy od samego początku pracy nad albumem chcieliście zachować taką równowagę?

M.Mogę się wypowiedzieć bardziej jako obserwator, a od niedawna członek zespołu, ale mam wrażenie że od zawsze było to kluczowe w Riverside, to trzymanie się pewnego wypracowanego już stylu wyróżniającego zespół, natomiast każda z jego płyt ma potencjał do rozciągnięcia tych ram stylistycznych, ja to tak nazywam. Na każdej płycie zespół wykonywał taką delikatną woltę, raz zagrał trochę mocniej, raz trochę łagodniej. Te ramy stylistyczne zawsze były naginane, i „ID.Entity” też jest chyba taka jest. Nawet pierwszy i ostatni utwór („Friend Or Foe?” i „Self-Aware” – przyp. aut.), które roboczo nazwaliśmy kontrowersyjnymi (śmiech), co zresztą okazało się prawdą, na nich chcieliśmy pokazać się z nieco innej strony. „Friend Or Foe?” opowiada o nagłówkach, o ocenianiu książek po okładce. Riverside nie można oceniać po jednym motywie klawiszowym i mówić że płyta jest dyskotekowa. Kiedy posłuchasz całego utworu, nagle okaże się że pojawia się mocny refren, z mocnym gitarowym riffem, na końcu pojawia się jakaś psychodeliczna część, i nagle zdajesz sobie sprawę że to jest cały czas Riverside. Ten utwór to „ukłon” w stronę lat 80., ale to wciąż Riverside. Nie da się od tego uciec. Nie oceniajcie tej płyty po jednym utworze czy po singlach. Posłuchajcie całej płyty, poczytajcie teksty, i wtedy ta opowieść złoży się w jedną całość.

Ł. Zarówno „Friend Or Foe?” jak i „Self-Aware”, najbardziej chyba odmienne utwory na albumie, to single. Wybraliście je z premedytacją, prawda? Chcieliście wywołać konsternację?

M.Szczerze? Tak. Pierwszy singiel, „I’m Done With You”, był bezpieczny, typowy dla Riverside – bez niespodzianek. Natomiast drugi numer, „Friend Or Foe?”, to już coś wymagającego dla takiego zatwardziałego fana, chociaż ciężko mi to oceniać – wielu poważnych fanów, mocno zaangażowanych fanów od razu go pokochało. Docenili inne oblicze zespołu, pozytywne zaskoczenie, ale podkreślam że nadal jest to Riverside. Byli też tacy, co jak zwykle, przy każdej płycie, powiedzieli że pasują. A drugi singiel był już w ogóle definitywnym pożegnaniem niektórych (śmiech). Nie gramy po to, by spełniać czyjeś oczekiwania, ale zawieramy ze słuchaczami pewien układ. “My robimy swoje, zaufajcie nam. Jak Wam się nie będzie podobać to nie kupicie płyty, nie przyjdziecie na koncert. Ale nie każcie nam grać ciągle tego samego”. Riverside jest naszym zespołem i my robimy artystycznie to, co chcemy. Może się podobać, może się nie podobać, dopuszczam taką możliwość (śmiech), ale nie wyobrażam sobie nagrywać płyty pod oczekiwania innych.

Ł. Wspomniane single są częścią opowieści, Mariusz zresztą bardzo często wspomina, że albumy Riverside są albumami koncepcyjnymi, obracającymi się wokół jednego założenia. Wydaje mi się, że „ID.Entity” jest swego rodzaju rozwinięciem tego, co było chociażby na albumie „Shrine of New Generation Slaves”, gdzie też było sporo o tej warstwie społecznej, o relacjach międzyludzkich, o tym jak żyją ludzie.

M.W przypadku pierwszych trzech albumów Riverside mówi się o trylogii, przedstawiającej historię losów konkretnego bohatera. Od albumu „Anno Domini High Definition” zaczęła się z kolei trylogia społeczna, trylogia tłumu, jak to nazywa Mariusz. Uważam że to porównanie jak najbardziej ma sens, jest to pewne rozwinięcie. Mało tego, może wiele rzeczy, o których wtedy śpiewał Mariusz, jest wciąż aktualnych. To co się dzieje na świecie nie pozwala o sobie zapomnieć. Myślę więc, że Mariusz miał chyba jeszcze większą potrzebę zaśpiewania o tym, co widzi dookoła. Wiele rzeczy nie zmierza wcale w dobrym kierunku, mówimy o tożsamości, o jej odcieniach. To pokazuje, jacy jesteśmy różnorodni, tak mi się to kojarzy. Ta płyta jest chyba jednak głównie o kryzysie tożsamości, w ogóle o kryzysie i kondycji społeczeństwa, ale także o inwigilacji w internecie – o tym jest właśnie utwór „Big Tech Brother”.

Ł. On z kolei budzi we mnie skojarzenia z kompozycją „Celebrity Touch” (z albumu „Shrine of New Generation Slaves” – przyp. aut.), poruszającej temat potrzeby bycia w centrum uwagi, odzwierciedlającej się w show-biznesie, w social mediach…

M.Tak, dokładnie. „#Addicted” (z albumu „Love, Fear and the Time Machine” – przyp. aut.) też chyba o tym opowiada. Różnica jest jednak przeze wszystkim taka, że teraz nie ma poezji, tylko śpiewanie wprost, charakteryzujące się bezpośredniością przekazu – nie ma potrzeby ukrywania się. O pewnych zjawiskach nie da się już chyba mówić inaczej, jak tylko wprost. My jesteśmy też coraz starsi, i wydaje mi się że chcemy być przy tym bardziej bezpośredni.

Ł. Spotkania autorskie się zakończyły, to teraz czas na trasę koncertową. Zaczynacie od Ameryki Północnej, ale wiadomo, że tu najbardziej czekamy jednak na występy w Polsce. Potwierdzone jest już parę koncertów. W momencie przeprowadzania tego wywiadu potwierdzony jest koncert na festiwalu w Ostrowie Wielkopolskim. Wiadomo już w których miejscach kraju wystąpicie?

M.Tak, ale nie mogę jednak wychodzić tutaj przed szereg, mogę tylko powiedzieć że rozpoczynamy od Stanów Zjednoczonych, od Kanady, to przypada na luty i marzec. Potem, to jest kwiecień oraz maj, gramy w Anglii i w Skandynawii. W czerwcu mamy zaplanowane kilka festiwali, i w lipcu gramy właśnie w Ostrowie Wielkopolskim. To na pewno będą koncerty festiwalowe, natomiast pełne koncerty trasowe zagramy w Polsce w październiku. To będzie kilka miast, a szczegóły będziemy ujawniać stopniowo.

Ł. Miałem rozmawiać z Tobą głównie o Riverside, ale nie mogę odmówić sobie tego pytania. Czy jest jeszcze szansa na występ Maćka Mellera solo?

M.Tak. Ja się tak naprawdę bałem trochę tego koncertu, tego jak sobie poradzę, ale okazało się że dobrze to wszystko przygotowaliśmy (mowa o koncercie „Live After Zenith”, na którym zaprezentowane zostały akustyczne aranżacje utworów pochodzących z solowego albumu Maćka, „Zenith”, które wydane zostały studyjnie jako „Zenith Acoustic” – przyp. aut.). Ten rok zdecydowanie jest rokiem Riverside, ale postaram się w miarę możliwości zagospodarować dwa weekendy, jeden w maju i drugi jesienią, aby zagrać kilka koncertów – niekoniecznie w dużych miastach. Dziewiętnastego maja zagramy w Ostrowie Wielkopolskim, w Ostrowskim Centrum Kultury. Dwudziestego maja zagramy w Żninie, w Żnińskim Domu Kultury. Dwudziestego pierwszego maja pojawimy się w Przeciszowie, też w Domu Kultury. To będzie taki jeden strzał, jeden weekend, może coś zmienimy, może dodamy jakieś niespodzianki. Na pewno wystąpimy za to w tym samym składzie, myślę że będą to super koncerty.

Ł. Dziękuję bardzo za rozmowę i do zobaczenia na koncertach!

M.Ja też dziękuję, do zobaczyska!

Rozmawiał Łukasz Kowalek (Barliniak O Muzyce)

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!