Rozmowa z Tomkiem Kudelskim z okazji premiery albumu „Call the Distant”

Pamiętasz moment, w którym urodził się pomysł na album „Call the Distant”?

Nie. Wydaje mi się, że nie było takiego jednego momentu narodzin.  Pomysł zrobienia czegoś samemu powstał w mojej głowie dosyć dawno, ale jak zawsze z tego typu projektami musi pojawić się dobry układ planet. I taki powstał, kiedy Jacek Szabrański został producentem płyty „Pills” zespołu Love De Vice, w którym gram na perkusji.  Powstał wtedy pomysł, że Jacek wyprodukuje mój solowy album z trochę inną muzyką.

 

Większość utworów to długie instrumentale… Rozbudowane formy. Czy pisząc je, myślałeś kto będzie tego odbiorcą?

Nie. Jedynym odbiorcą byłem ja. Uważam, że proces twórczy jest bardzo samolubny i na swój sposób samotny. Nie wyobrażam sobie, że umiałbym ekstrapolować czyjeś oczekiwania i potrafić oddać je w tak intymnym procesie. Oczywiście ostateczny wynik to nie tylko ja, ponieważ wkład Jacka czy innych muzyków był bardzo duży w te dźwięki. Ale koniec końców to ja musiałem podjąć decyzję. 

 

Album w dużej mierze powstawał na Majorce z tamtejszymi muzykami. Skąd taka kolej rzeczy?

Projekt i płyta powstawały długo a my nigdzie się nie śpieszyliśmy. W pewnym momencie Jacek przeniósł się na Majorkę. Nastały czasy Covidu i wszystko zamarło. W pewnym momencie, gdy byliśmy gotowi, musieliśmy podjąć decyzję, gdzie zrobić sesję nagraniową, w Polsce, czy na Majorce. Jacek był tam a ja tu. Okazało się, że Majorka jest miejscem, które przyciąga artystów z różnych stron świata. Tak więc pomyśleliśmy, że jest to może jedyna taka szansa w życiu. W miejscowości Bunyola jest świetne studio Ona Editions Miquela Bruneta i tam, na przełomie listopada i grudnia 2022 r., miały miejsce główne nagrania.

 

Bardzo długo dopieszczałeś swoje solowe dziecko. Czy czujesz się z niego dumny? Czy może masz też takie poczucie, że coś można było nagrać inaczej? Coś dodać?

Tak to był długi proces. Ja jednak o każdej płycie, w którą się angażuję, myślę, jakby była pierwszą i może ostatnią. Tak więc była ona z jednej strony aranżacyjnie przemyślana i dopracowana już na etapie demo, ale było tam wciąż sporo miejsca na improwizację, która była wynikiem nagrań w studio.  Słuchałem tej płyty ostatnio i cały czas jestem nią zafascynowany. Naprawdę nie ma wiele rzeczy, które bym w niej zmienił i mam poczucie olbrzymiej dumy z finalnego efektu. Płyta zawsze portretuje pewien etap w życiu artysty. Gdyby powstała 10 lat temu, byłaby na pewno zupełnie inna i tak samo jakby powstała za lat dziesięć.  Ale powstała teraz i jest taka, jaka jest i inna nie będzie. Nie jestem zwolennikiem zmiany gotowego dzieła, raczej rzadko wtedy udaje się je poprawić, a bardzo łatwo zepsuć.

W projekcie Love de Vice jesteś jednym z twórców, więc odpowiedzialność za dokonania jest niejako zbiorowa…tutaj Ty jesteś dowodzącym. Czy podoba Ci się taka solowa droga artystyczna? Jakie są plusy i minusy?

To też była praca zbiorowa, choć na mnie koniec końców spoczywała odpowiedzialność bycia kapitanem tego okrętu i podejmowania finalnych decyzji.  Ja jestem osobą, którą łatwo przekonać i potrafię iść na kompromisy,  jeżeli widzę w tym wartość.  Mam taką obserwację, że osoby twórcze są często jednocześnie wrażliwe i dość łatwo je urazić, często zupełnie nieświadomie, jednak w przypadku „Call the Distant” nie był to duży problem. W zespole sytuacja jest odmienna o tyle, że to jest 5 osób, z których każda ma swoją odrębną wrażliwość i pogodzenie różnych spojrzeń na muzykę jest na pewno trudniejsze. Ale to właśnie tym zespołom, którym udaje się wypracować kompromis, udaje się przetrwać w perspektywie. Oczywiście dużo trudniej jest robić wszystko samemu, w zespole każdy się w coś zaangażuje i można podzielić różne sprawy.  Choć momentami w zespole od strony artystycznej, jest to chodzenie po polu minowym i trzeba własne ego zostawić za drzwiami. Ja w Love De Vice nie mam żadnej dominującej roli, jeżeli chodzi o kwestie artystyczne.  Zazwyczaj i tak mamy zbyt dużo pomysłów pochodzących od chłopaków.  Inna sprawa, że zza perkusji też ciężko się przebić. Ja jednak zwyczajowo koordynuję kwestie na etapie produkcyjnym i tam zaznaczam swoją obecność.  Tak więc jak jest coś na końcu spieprzone, to jest na kogo zwalić. 😊

Czy w procesie powstawania płyty tak złożonej i tak gęsto utkanej wybitnymi muzykami były jakieś trudne momenty? 

Nie. Myślę, że zaletą współpracy ze mną jest to, że chyba dość łatwo jest się ze mną dogadać.  To było też bardzo międzynarodowe towarzystwo i wzajemny szacunek był olbrzymi. Ja wyrażam zasadę, że muzykom należy dać swobodę i oni sami wiedzą czasami najlepiej.  Miałem też duże zaufanie do producenta Jacka Szabrańskiego i on brał na siebie sporo zagadnień, w szczególności postawienie sesji na Majorce. Koniec końców i tak ja wybierałem najlepsze fragmenty z tego co zostało zarejestrowane.  Oczywiście zawsze jest dyskusja i wielokrotnie rozmawialiśmy o kierunku, w którym płyniemy i delikatnie ten kurs też był aktualizowany i wykuwał się w praktyce. Pamiętam jednak tylko jedną napiętą sytuację ze współpracy z Jackiem z całych 4 czy 5 lat trwania tego projektu, kiedy zbyt dosadnie, ale bez jakichkolwiek złych intencji, skrytykowałem jego jedno rozwiązanie aranżacyjnie, które wydawało mi się iść w zupełnie innym kierunku niż ten, do którego sam mnie namawiał i ja tego nie rozumiałem. Jacek zaś uznał to trochę za krytykę całości jego pracy, w którą był wtedy bardzo głęboko zaangażowany.  Więc był to typowy problem komunikacyjny i trochę zabrakło mi pewnej delikatności w przekazywaniu moich spostrzeżeń.  A w sumie koniec końców to zrobienie, aby było dobrze, wymagało kilku ruchów potencjometrem i zajęło jakieś 5 minut,  ale przez ten jeden dzień czuć było między nami napięcie.

 

Czy solowa droga będzie miała jakiś dalszy ciąg? 

Tego nie wiem.  Zobaczymy co czas pokaże. Nie nastąpi to zapewne bardzo szybko.  Jeśli powstanie nowy materiał, który uznam za interesujący,  aby podzielić się nim ze światem to wtedy będę się zastanawiał.  Na razie cieszę się z premiery tej płyty.  A i chyba teraz też czas na powrót Love De Vice.

 

Czy planujecie koncerty promujące album?

Zobaczymy.  Jest to trudne logistycznie i przedsięwzięcie będące wyzwaniem, również z tego powodu, że wielu muzyków, którzy oryginalnie zagrali na płycie pochodzi z Majorki.   Pokazanie mojej muzyki na żywo jest chyba jednak naturalnym kolejnym etapem. Planuję spotkanie promujące album „Call the Distant” połączone z występem na żywo w Warszawie w marcu/kwietniu tego roku, a co będzie dalej to kto to wie😊

 

Powodzenia i dziękujemy za rozmowę!

https://tomekkudelski.com

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!