Recenzja Płyty “72 seasons”

No to jak to jest z tą Metallicą, co? Skończyła się na „Kill’em All”? Zmartwychwstała wraz z „Hardwired… to Self-Destruct”? A może otwiera kolejny, zupełnie nowy rozdział albumem „72 Seasons”? Zapraszamy do przeczytania naszej recenzji.

Na samym wstępie trzeba powiedzieć sobie coś szczerze: niezależnie od upodobań, Metallica zawsze będzie zespołem wielkiego formatu. Jej twórczość to muzyczna sinusoida, pełna wzlotów i spektakularnych upadków na gębę, to fakt, ale popularność im towarzyszyła, towarzyszy i towarzyszyć będzie. Niezależnie od tego, ile osób na nową twórczość Metalliki będzie plwać i sarkać, stadionowe trasy koncertowe będą się wyprzedawać. Koniec, kropka.

7 lat po wspomnianym wcześniej „Hardwired… to Self-Destruct” Metallica powraca z nowym wydawnictwem „72 Seasons”. Nie spieszyli się Panowie ale kiedy trzeba długo czekać na nową twórczość, publika spodziewa się, że będzie ona…wytrawna. Że niemalże jak wino czy dojrzewające sery, musi odleżeć co swoje żeby nabrać szlachetności. I tu niespodzianka ponieważ…niespodzianek tutaj brak. Ale nie oznacza to, że jest to słaby materiał. Następca „Hardwired…” jest poprawny, jedenaste dziecko w twórczości Mety, jest zdrowe, donoszone i nie zdradza nieprawidłowych objawów. No ale mesjaszem wśród albumów nie jest.

Koncept albumu jest dobry i trzyma „72 Seasons” w ryzach. Owe 72 sezony lub tłumacząc dosłowniej – 72 pory roku nawiązują do pierwszych osiemnastu lat naszego życia, które przemnożone przez 4 pory roku, dają nam owe 72 sezony, w których formuje się nasze kluczowe jestestwo. James i spółka są już przecież w takim wieku w którym w przeszłość zagląda się częściej niż w przyszłość i który jest czasem wszelkich rozliczeń lat przeszłych. Nie robią tego pierwszy raz, wszak na poprzednich płytach Panowie też brali przeszłość za wszarz i próbowali się z nią policzyć. Czekam jednak z utęsknieniem na album, który nie zagląda sentymentalnie w przeszłość, nie rozlicza się z tym co już było a odważnie rozważa to, co nadejdzie. Ale słowem wyjaśnienia: nie uważam, konceptu rekapitulacji lat dziecięco-adolescencyjnych za zły. Co więcej, Metallice jakoś zawsze ten pomysł wychodzi.

Wraz z przedpremierowym unboxiniegm transmitowanym na social mediach zespołu, ludzi bardzo zaabsorbowała wściekle żółta okładka. Mi jednak cały pomysł graficzny jednak bardzo przypadł do gustu! Grafika wybuchającej kołyski, która w efekcie ukształtowała czterech, obecnie mocno podstarzałych i pomarszczonych Panów widocznych na kolejnych zdjęciach po otworzeniu pudełka jest prosto i wymownie zarazem. Ponadto, delikatnie zapowiada to, co będziemy mogli usłyszeć na płycie.

Zawartość krążka to powrót do klasycznych riffów Metalliki z najlepszych albumów. Jest trochę nowofalowo, trochę thrashowo, z pewnością jest ciężko. Materiał trwa 77-miut, co niektórych może przyprawić o zawrót głowy a co potwierdza się po komentarzach dotyczących długości tego albumu. A ja osobiście uważam, że „rozwijanie kawałków”, wliczając w to długie wstępy, bridge czy zmiany tempa to jest coś, co Metallice wychodzi naprawdę dobrze! „Enter Sandman” stał się legendarny bo jego wstęp pięknie się rozwijał. Ale! Ponieważ nie może być tak pięknie, na tym albumie jest dobry przykład tego, co jest już przekombinowaniem w rozwijaniu kawałka a mowa o kończącym album utworze „Inamorata”. Jest niepotrzebnie za długi, chaotyczny kompozycyjnie i po prostu wtórny. Jednak, dla kontrastu, muszę oddać numerowi tytułowemu czyli „72 Seasons”, który otwiera album, że początek jest bardzo trafiony! Sam James wchodzi w nim z wokalem dopiero po 2 minutach, dając słuchaczowi delektować się riffami.

Od pierwszych dźwięków materiału na „72 Seasons” słychać jak mocno osadzony jest na perkusji. A to, jakim perkusistą jest Lars, to już inny temat – można lubić, można nie lubić ale trzeba oddać, że przynajmniej jest równo. Perkusja bardzo mocno oscyluje wokół werbla i hi-haeta i bardzo dobrze brzmi w całym miksie. Chociażby w numerze „Shadows Follows”, perkusja chodzi jak złoto. Zresztą, solówki Hammeta nie ustępują wcale talentowi Ulricha, i we wcześniej wspomnianym „Shadows Follows” solo Hammeta pięknie dopełnia cały utwór.

Na „72 Seasons” znajdziemy jeszcze kilka naprawdę dobrych kawałków. „Lux Æterna” latała w rozgłośniach radiowych przedpremierowo i nic w tym dziwnego, ponieważ jest najlepszym kąskiem ze świeżo wydanego albumu. Jest kwintesencją brzmienia Metalliki w najlepszym wydaniu. No i wpada w ucho. „If Darkness Had a Son” został określony mianem „bangera” a więc jest ciężko, mrocznie i wściekle. Zaraz po „Lux Æterna”, słuchacze określają „If Darkness Had a Son” najczęściej jako swojego ulubieńca. Ale są też kawałki w których muzyka a właściwie jej ciężkość czy tempo schodzą na dalszy plan ponieważ na pierwszy wysuwa się tekst. Mowa o „Screaming Suicide”, który oscyluje wokół ostatnio bardzo potrzebnego tematu zdrowia psychicznego. Można polemizować nad wtórnością dźwięków do tego kawałka ale przede wszystkim ciche brawka należą się za poruszanie potrzebnych tematów.

Kawałki pokroju „You Must Burn!”, „Crown of Barbed Wire” czy „Sleepwalk My Life Away” są po prostu dobre. Nie są odkrywcze, nie są porywające, nie są również wybitnie złe. Po prostu klasyczna Metallica dla nie znudzonych typowością. Płyta trzyma jakiś tam przyjemny konstans swej jakości i grunt, że nie schodzi w dół. Nie zgadzam się jednak z opiniami krążącymi po sieci, iż „72 Seasons” jest cięższe niż „Hardwired… to Self-Destruct”. Poprzednik „72 Seasons” miał momenty ultra ciężkie, miał momenty dużo lżejsze za to najnowsze dziecko Metalliki trzyma podobny poziom ciężkości. Tak samo nie zgadzam się z internetowym zarzutem, iż na „72 Seasons” brakuje zwolnienia. Jasne, zgadzam się, że album galopuje ale kto powiedział, że zawsze trzeba zwalniać? Widzicie, drodzy Państwo, mam wrażenie, że Metallica w opiniach niektórych słuchaczy zawsze tam gdzieś zrobi coś niepotrzebnie albo nie zrobi tego, czego powinna. Więc będą zarzuty, że brzmienie na nowej płycie jest nudne i schematyczne. A z drugiej strony brakuje mu schematyczności, bo nie ma ballady i zwolnienia. Metallica kombinuje? Źle, przekombinowali. Metallica nie kombinuje? Źle, nie są w stanie wymyślić nic nowego. I żeby nie było, nie będę bronić takich potworów kompozycyjnych jak album „Lulu” czy „St.Anger”, bo ich się bronić nie da. Da się mieć tylko syndrom wyparcia. Ale uważam, że album „72 Seasons” mimo wszystko broni się sam i zasługuje na miano wystarczającego. Słucha się go z przyjemnością, nie ma się ochoty zapomnieć o tej płycie a nawet – nadaje się do puszczenia w radio przy okazji samochodowych tras. Może nie wymyśla przysłowiowego „koła na nowo” ale serwuje bardzo dobrą klasykę po raz wtóry. Nie każdemu się ona przejadła.

„72 Seasons” jest po prostu solidne. I polecam sięgnąć po ten album, jeśli nie dla samego brzmienia to chociażby po to, żeby wyrobić sobie na jego temat zdanie.

Lista utworów:

  1. 72 Seasons
    2. Shadows Follow
    3. Screaming Suicide
    4. Sleepwalk My Life Away
    5. You Must Burn!
    6. Lux Aeterna
    7. Crown of Barbed Wire
    8. Chasing Light
    9. If Darkness Had a Son
    10. Too Far Gone?
    11. Room of Mirrors
    12. Inamorata

Recenzja : Oliwia Cichocka

One thought on “Recenzja Płyty “72 seasons”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!