Pierwszy weekend z Bad Boys: Ride or Die już za nami! Jak wypada najnowsza odsłona serii, w której detektywi Lowrey i Burnett próbują oczyścić dobre imię oskarżonego pośmiertnie o korupcję kapitana Howarda?
Will Smith i Martin Lawrence odwalili kawał dobrej roboty! Trzeba im przyznać, że nie wypadli z formy i wciąż doskonale znają i pamiętają, kim są Mike oraz Marcus. Co najważniejsze, wiedzą, jak ich poprowadzić, aby nie tkwili w jednym miejscu, ale żeby ewoluowali i dorastali na ekranie. Ten film pokazuje bohaterów z zupełnie nowej perspektywy, która może przypominać zamianę miejsc. Pewny siebie i impulsywny Mike staje się pełnym wątpliwości i przerażonym gliną, który uświadamia sobie, co może stracić, a Marcus doświadcza objawienia sprawiającego, że przestaje się bać i zaczyna podchodzić do życia bardziej optymistycznie… z lekką domieszką mistycyzmu. Sceny, w których Marcus opowiada o swoim duchowym przebudzeniu, dobrze przełamują znaną konwencję oraz wprowadzają powiew świeżości.
Ogromne ukłony należą się dla grającego Armando – Jacoba Scipio, który razem ze Smithem stworzyli świetny duet syn-ojciec, gdzie testosteron mierzy się z potrzebą rodzinnej miłości. Aktor pokazał prawdziwy warsztat, ponieważ jego rola nie sprowadzała się do świecenia mięśniami i ładną twarzą. Stworzył postać złożoną i zagadkową, a wszystko ukrył (o ironio!) właśnie na twarzy. Wszystkie emocje ukryły się w jego oczach, dzięki czemu dostaliśmy portret nie stereotypowego mięśniaka, ale prawdziwego człowieka, który ma swoje problemy, rozterki i uczucia.
Młodzi adepci policyjni, Dorn i Kelly, fajnie dopełnili ekipę dwóch weteranów. Zwłaszcza Dorn, grany przez Alexandra Ludwiga, który dostarczył portret słodkiego, niewinnego i uroczego chłopaka, znającego się na swojej pracy. Zawodzi odrobinę Vanessa Hudgens, ponieważ jej postaci zabrakło charyzmy, którą operowała w poprzedniej odsłonie. Przyczyną tego może być bardzo ograniczony czas ekranowy, przez co aktorka nie była w stanie rozwinąć swojego wątku.
Ioan Gruffudd i Eric Dane, wcielający się kolejno w Adama Lockwooda oraz Jamesa McGratha, również odrobili lekcje. Nowe postacie świetnie wpasowały się w znane nam już z poprzednich części role Joe Pantoliano, czyli kapitana Howarda, oraz Rity, granej przez Paolę Núñez.
Minusem filmu jest bez wątpienia niewyrazista córka kapitana Howarda – Judy, w tej roli Rhea Seehorn. Ciężko jest uwierzyć w jej intencje. Rola płaska, bez emocji. Nie można również tych decyzji aktorskich wyjaśnić byciem „twardym gliną”, ponieważ jej gra była, potocznie mówiąc, drewniana. Tak samo zresztą jak grana przez Quinn Hemphill jej córka Callie oraz żona Mike’a, Christine, w którą wcieliła się Melanie Liburd. W przypadku tej ostatniej zawinił scenariusz, ponieważ jej udział w tej produkcji sprowadza się do tego, aby stała się powodem, dla którego Mike zmienił priorytety i odmienił swój styl życia. Niestety, kompletny brak chemii między bohaterami również nie zachęcał do polubienia jej postaci. Ten wątek mógłby wypalić lepiej, gdyby w żonę policjanta wcieliła się postać, którą widz miał już okazję poznać, np. siostra Marcusa – Syd (Bad Boys II, Gabrielle Union). Na szczęście role całej trójki zostały ograniczone do minimum.
Najlepsze zostawię na koniec – Reggie, czyli Dennis Greene, jest fenomenalny na ekranie! Zięć Marcusa, którego scena przyjścia po Megan na randkę z Bad Boys II, gdzie konfrontuje się z ojcem i chrzestnym swojej wybranki, jest znana na pamięć każdemu fanowi serii, w Bad Boys: Ride or Die stał się mistrzem drugiego planu! Widz może być pewny, że kiedy pojawia się na ekranie, nie będzie się nudził. Sceny z nim to istne perełki!
Film jest bardzo dobry, a w porównaniu z dość słabą trzecią częścią, jest rewelacyjny! Żonglerka pomiędzy humorem, a dramatem sprawia, że widz zostaje wrzucony w sam środek emocjonalnego rollercoastera. Świetnie poprowadzone kadry i perspektywa, a zwłaszcza użycie w ostatnich scenach punktu widzenia gracza, który ma możliwość wcielenia się w głównego bohatera. Reżyserzy Adil & Bilall zaserwowali prawdziwą ucztę kolorów, dzięki czemu wspomniane już ujęcia były wyraziste i zapadające w pamięć. Muzyka z kultowym już utworem Bad Boys jest wisienką na torcie, dopełniająca całość.
Film jest lekki, ale i angażujący, ponieważ reżyserzy nie bali się wrzucić kilka scen, które trzymają widzą w ryzach. Komedia, dramat, boskie ujęcia, muzyka i świetny warsztat aktorski… powrócili starzy, dobrzy Bad Boys!
Autor: Joanna Tulo




