Gladiator II z jednej strony zdaje się być rzucony na pożarcie przez publiczność i krytyków, a z drugiej – dwa miesiące po premierze wciąż można go oglądać w kinach. To zastanawiająca statystyka, która pozwala spojrzeć na ten film z nieco innej perspektywy. Cieszę się, że biorąc pod uwagę te okoliczności, mogę stać się niewielkim „adwokatem diabła”. Dlaczego niewielkim? Ponieważ z pewnością nie wyniosę produkcji Ridleya Scotta do rangi dzieła, które osiągnął w 2000 roku, ale równie stanowczo nie sprowadzę tego sequela do poziomu Złotych Malin.
Zacznijmy niestandardowo… co nie zagrało?
Efekty specjalne, zdjęcia, scenografia – jednym słowem, wszystko to, co powinno cieszyć oczy widza. Kolory w filmie są zbyt jaskrawe i nienaturalne, co w połączeniu z brakiem tradycyjnych, fizycznych scenografii psuje odbiór estetyczny całości. Plastikowy blask CGI wyraźnie odstaje od wizualnego realizmu oryginału. Niemniej jednak, na uwagę zasługują czarno-białe ujęcia zaświatów, które urzekają pewną poetycką magią i stanowią jeden z niewielu wizualnych atutów.
Niestety, muzyka również zawodzi. W porównaniu z ikonicznym soundtrackiem Hansa Zimmera, ścieżka dźwiękowa autorstwa Harry’ego Gregsona-Williamsa jest niemalże niezauważalna. Po wyjściu z kina widz nie pamięta ani jednego muzycznego motywu – to wręcz niebywałe, jak mało znaczącą rolę odgrywa w tym filmie warstwa dźwiękowa.
Również fabuła nie zachwyca oryginalnością, jest to po prostu klisza, która w dużej mierze opiera się na schematach znanych z pierwszej części i, co więcej, nie oferuje żadnych zaskakujących rozwiązań narracyjnych.

Co natomiast zagrało?
Zagrali aktorzy – i to oni ratują ten film. Największą ozdobą Gladiatora II jest Pedro Pascal, który wciela się w generała Acaciusa. Jego bohater, silny i honorowy, wychowany na czynach Maximusa, jest postacią pełną wewnętrznych dylematów i osobistych demonów. Pascal zbudował postać, która, choć prosta w założeniu, zachwyca głębią i autentycznością.
Na drugim planie błyszczy Denzel Washington jako Makrynus, dwulicowy manipulator, który wzbudza zarówno podziw, jak i niechęć. Jego postać to świetnie ukazana alegoria moralnego upadku rzymskiej arystokracji oraz nieustępliwego dążenia do zemsty i władzy.
Tim McInnerny jako senator Thraex stworzył wspaniałą karykaturę rzymskiej elity – rozpasanej, krótkowzrocznej i skupionej wyłącznie na hedonizmie. Jego rola to doskonały komentarz do upadającego imperium, w którym zabawa i przepych są ważniejsze niż cokolwiek innego.
Świetnie wypadli również Joseph Quinn i Fred Hechinger jako cesarze Geta i Karakalla, którzy w swoich rolach doskonale oddali głupotę, chciwość oraz – co najważniejsze – dramatyczny konflikt między braćmi. Ich relacja przypomina grecką tragedię, w której nie ma prostych rozwiązań ani wyjścia z sytuacji. To wspaniała prezentacja rządzy władzy, krótkowzroczności i destrukcyjnych ambicji.
Nieco zawiodła Connie Nielsen jako Lucilla. Jej bohaterka, choć doświadczona życiowo i dramatycznie związana z wydarzeniami w Rzymie, wydaje się przygaszona i pozbawiona iskry, którą powinna mieć, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich się znajduje.

Na sam koniec chciałabym wspomnieć o Paulu Mescalu, który zebrał najwięcej krytyki… moim zdaniem zupełnie niesłusznie. Narzucono mu zbyt wygórowane oczekiwania, próbując na siłę uczynić z niego drugiego Maximusa. Jednak Lucjusz nie jest Maximusem – i w tym tkwi jego wyjątkowość. To bohater zupełnie odrębny, w niczym nie przypominający swojego legendarnego przodka, co stanowi piękno tej postaci. Lucjusz to młody, niedoświadczony chłopak, który przeszedł w swoim życiu wiele traumatycznych wydarzeń. Mescal świetnie oddaje jego zagubienie i próbę zmierzenia się z tym, co go spotkało.
W ciągu zaledwie kilku chwil spada na niego ogrom nieszczęść, które sprowadzają go do znienawidzonego miasta. Ma prawo zachowywać się jak rozkapryszony nastolatek, który ten Rzym opuścił wiele lat wcześniej – tym bardziej że każdy kolejny krok w Rzymie to dla niego: ból wspomnień, nowe, nieznane zakątki oraz ludzie i niespodziewane wyzwanie stawienia czoła przeszłości. Nie można porównywać go do Maximusa, który doskonale znał swoje otoczenie, wiedział, z czym ma do czynienia, i nie został nagle wyrwany z zupełnie innego świata, by znaleźć się na środku areny. Maximus znał swojego wroga, podczas gdy Lucjusz dopiero musi go poznać.
Moim zdaniem Paul Mescal bardzo dobrze poradził sobie z tym wyzwaniem, budując postać nową, pełną emocji i zupełnie odmienną od swojego poprzednika – co sprawia, że Lucjusz staje się wiarygodny i interesujący.
Gladiator II to produkcja, która może nie zachwyca wizualnie czy muzycznie, ale oferuje coś innego – mistrzowską grę aktorską, która pozwala widzowi zajrzeć głębiej pod powierzchnię wydarzeń i spojrzeć na całą sytuację nie z perspektywy miecza i sandałów, lecz z punktu widzenia złożoności ludzkiej psychiki. Jednocześnie Ridley Scott zabiera nas w nostalgiczną podróż do świata Maximusa i Kommodusa, sięgając po drobne, ale wzruszające i pełne znaczenia easter eggi. Szczególnie piękna jest sekwencja otwierająca film, która przywołuje wspomnienia z czasów, gdy Maximus walczył na arenie.
Choć sequel nie dorównuje kultowemu pierwowzorowi, oferuje widzom interesującą refleksję nad honorami, wyborami i walką o własną tożsamość.
Autor: Joanna Tulo