Neil Zaza czyli gitara mówi więcej niż słowa…
Czasami słowa zawodzą, a emocje można zapisać tylko w sercu. Tak było na koncercie, który udowodnił, że muzyka nie potrzebuje słów, by dotknąć najgłębszych strun duszy.
Wieczór 10 kwietnia był prawdziwym świętem dla miłośników gitary. Neil Zaza, jeden z najbardziej lirycznych wirtuozów tego instrumentu, gwiazda światowego formatu, wystąpił wraz z zespołem na kameralnym koncercie w warszawskim Klubie Bilardowym Falcon. Muzycy – w tym włoscy instrumentaliści: perkusista i basista – wnieśli na scenę nie tylko wspaniałe umiejętności, ale też niesamowitą radość grania. A Neil? Neil od pierwszych dźwięków ciepło uśmiechał się do publiczności, a jego pozytywna energia porwała wszystkich…
Setlista? Nie było jej. Wszystko mieli w głowie. Grali na czucie, na emocje, na przepływ energii, prosto z serca. Były takie momenty, jak przy „Cinematic”, gdy wszystko wokół zdawało się zatrzymywać. Było „Go!”, było potężne wspólne śpiewanie do „Take On Me” zespołu A-ha – nieidealne, trochę śmieszne, ale prawdziwe.
Zaza nie gra – on opowiada, rozmawia, nieraz wręcz szepcze do słuchacza. Każdy utwór był jak osobna historia – czasem radosna, czasem nostalgiczna, a czasem zaskakująco intymna. A publiczność? Cudowna. Neil nie raz podkreślał, że: best audience is in Poland i że: Polish people love guitar. I było to widać. Było czuć. Każde klaskanie, każde Hey!, każda cisza między utworami wypełniona napięciem – wszystko było autentyczne, żywe.
Później „Higher and Higher” – energia nie do zatrzymania. I śmiech Neila, kiedy opowiadał: People that see us for the first time are thinking: 'Where is the singer? Ale nikt nie tęsknił za wokalem. Gitara mówiła wszystko.
W pamięć zapadły też momenty czysto instrumentalne – sola na basie i perkusji, energetyczne improwizacje, fragmenty, których nawet nie potrafię dokładnie nazwać. Czy to był „Magnus 212”? A może „I’m Alright”? Już trudno rozdzielić. To były te momenty, kiedy dźwięk przechodził w czyste przeżycie, które mogłabym określić tylko jednym słowem – magia!.
Na koniec – gitara w kolorze purpury zagrała „Purple Rain” Prince’a. Symboliczne. Wzruszające.
Chciałabym napisać więcej, ale nie sposób ubrać emocji w słowa.
Anka