Jesień, deszcz i… powrót do młodości
Jesienna aura tego dnia nie rozpieszczała. Deszcz siąpił od rana, a szare niebo zdawało się przytłaczać. Ale dla tysięcy fanów, którzy wieczorem zapełnili katowicki Spodek, to nie miało najmniejszego znaczenia. Bo przecież nic tak nie rozjaśnia ponurej, jesiennej nocy, jak koncert Helloween – i to z okazji ich 40-lecia.
Pierwsza metalowa miłość
Dla mnie był to wieczór szczególny. Helloween to zespół, od którego wszystko się zaczęło. To właśnie dzięki mojemu starszemu bratu w latach 90., jako dzieciak, po raz pierwszy usłyszałem te charakterystyczne riffy i melodyjne wokale, które na zawsze zdefiniowały moje muzyczne DNA. To była moja pierwsza „nałogowa” kapela metalowa – soundtrack dorastania, marzeń i pierwszych prób grania na gitarze. A mimo to, paradoksalnie, dopiero teraz – po tylu latach – zobaczyłem ich na żywo.
Beast in Black – nowa fala energii
Wieczór otworzył Beast in Black, czyli support z Finlandii, który jak zwykle nie zawiódł. Ich połączenie heavy metalu z synthowym pazurem i sceniczną energią idealnie rozgrzało publikę. Charyzmatyczny Yannis Papadopoulos hipnotyzował głosem, a cała kapela udowodniła, że są obecnie jednym z najciekawszych koncertowych zjawisk na scenie europejskiej.
Łzy przy „March of Time”
Gdy światła zgasły i z głośników popłynęło intro „Let Me Entertain You” Robbiego Williamsa, napięcie sięgnęło zenitu. A potem – pierwszy numer, „March of Time”. I to był moment, w którym emocje wygrały z rozsądkiem. Byłem wśród tłumu, z oczami pełnymi łez, czując, jak wszystko wraca – dziecięce marzenia o byciu muzykiem, długie wieczory z kasetą w magnetofonie i fascynacja każdym dźwiękiem tej kapeli.
40 lat historii na jednej scenie
Setlista była prawdziwym przekrojem historii Helloween – od klasyków jak „Future World”, „Ride the Sky” i „Eagle Fly Free”, po nowsze kawałki jak „This Is Tokyo” czy „A Little Is a Little Too Much”. Publiczność chłonęła każdą nutę, śpiewając chórem refreny i reagując na każdą zmianę tempa. Szczególne emocje wzbudziły akustyczne momenty z Michaelem Kiske i Andim Derisem, kiedy Spodek zamienił się w jedno wielkie morze świateł i wspólnego śpiewu.
Muzycy w świetnej formie
Muzycy byli w doskonałej formie – zarówno wokalnie, jak i instrumentalnie. Widać było, że czerpią prawdziwą radość z grania, a ta energia udzielała się każdemu na widowni. Koncert trwał ponad dwie godziny, ale nikt nie miał ochoty, by się kończył.
Czy to był ten koncert?
Wychodząc ze Spodka, zadawałem sobie pytania, które pewnie zostaną ze mną długo: “Czy to był najlepszy koncert, na jakim byłem w tym roku?”
“A może… najlepszy koncert w moim życiu – biorąc pod uwagę, ile ta muzyka dla mnie znaczy?”
Na pewno był to wieczór, którego nie zapomnę nigdy. A dodatkowego smaku dodawała świadomość, że jakiś czas temu miałem okazję porozmawiać z Saschą Gerstnerem z okazji premiery płyty “Giants & Monsters”. Spotkanie z członkiem zespołu, który ukształtował moją muzyczną tożsamość, a potem uczestnictwo w ich jubileuszowym koncercie – to coś więcej niż tylko fanowskie spełnienie. To zamknięcie pewnego kręgu.
Kacper