Recenzja Płyty – DANCE FEVER – FLORENCE + THE MACHINE

13 Maja tego roku Florence Welch wydała już jej piąty studyjny album długogrający „Dance Fever”. Na krążku znajduje się 14 znakomitych utworów w typowym stylu Florence. Materiał powstawał w Londynie, w trakcie pandemii, kiedy świat czekał na powrót do normalności czyli także do koncertów ulubionych artystów. W tym czasie Florence zdała sobie sprawę, że najbardziej brakuje jej życia klubowego, tańca i właśnie koncertów.  Na nowym albumie dostajemy więc dźwięki wokalistki  w najlepszym wydaniu z  porywającymi indie rockowymi hymnami.

Po występnie na Orange Warsaw Festiwal widać, że zamiłowanie artystki  do  występowania w zwiewnych sukienkach, boso, balansując ciałem i skacząc wesoło w stronę fanów przy barierkach nie gaśnie. Tak właśnie Florence zaprasza do swojej muzycznej przestrzeni jej osobowości.

Inspiracje:

Nieco przed pandemią Florence Welch zaczęła się interesować tańcem św. Wita – renesansowym tanecznym zjawiskiem, które polegało na gromadzeniu się grup tańczących ludzi.

Prace nad albumem zaczęły się jak zawsze – z notatnikiem pełnym wierszy i pomysłów,  które wokalistka stopniowo zaczęła przerabiać inspirując się muzyką taneczną, folkiem, Iggym Popem z lat 70., czy utworami Lucindy Williams oraz Emmylou Harris.

 

Omówienie albumu:

Pierwszy z albumu utwór „King” to mój faworyt z całej płyty. Swoją subtelną warstwą brzmień na początku i późniejszym rozwijającym się motywem na  konkretnie podpartym dźwięku wokalistka oczarowuje słuchacza. Gitary, skrzypce, trąbki, harfa, przeszkadzajki wszystko to niesamowicie współgra ze sobą. Niczym dobrze znająca się orkiestra w mniejszym składzie.

Kolejny numer „Free” pulsującym rytmem wprowadza w dalszą część opowieści i zróżnicowanej wrażliwości, wolności, którą czuć i co sugeruje sam tytuł.  Energia Florence to ciekawe zjawisko. Z jednej strony bardzo energetyczna z drugiej niesamowicie spokojna, potrafi się wyciszyć a potem  niczym kolorowy ptak przejść do niewiarygodnych wysokich arii. Myślę że brzmienia w tym utworze zaczerpnięte z muzyki elektronicznej dają mu wspaniałą świeżość.

Następna piosenka „Choreomania” to bardzo przyjemna w odbiorze kompozycja o umiarkowanym tempie. Przypomina mi ona inny utwór Florence „The Dog days are over”. Wokal uważam do złudzenia podobny jest do głosu wokalistki Imogen Heap z zespołu „Frou Frou”.

Utwór „Back in Town” oraz „Girls Against God” to frywolnie zadumane, wyciszone dźwięki, których na pewno wspaniale się słucha jadąc samochodem lub zasypiając w łóżku.

„Dream girl Evil” alternatywna rockowa ballada, która dozuje niesamowicie napięcie. Oprócz chwytliwych gitar to instrumenty dęte nadają wyjątkowego współbrzmienia całej aranżacji. Śpiew Florence  i jej długie dźwięki doskonale wykańczają całą kompozycję.

„Prayer Factory” jest najkrótszym jedno minutowym utworem, który przypomina psychodeliczne dźwięki. Odgłosy jakby duchów albo atmosfera niepokoju, nieco gryzie mi się z elementem modlitwy w zamieszczonym w tytule. Słychać bardziej tam krzyki a na początku jakby smooth jazzowy bas.

Utwór „Cassandra” mam wrażenie jest w jakiś sposób, przedłużeniem poprzedniego motywu utworu. Ambientowo nostalgiczny, z elektronicznymi wstawkami. Dosyć oryginalny w swojej formie. Zaśpiewy wokalistki i dodatkowe ścieżki z melorecytacją dają w moim odczuciu, wrażenia bliższej relacji z artystką.

„Heaven is here”oraz „Daffodil” to utwory wpadające swym klimatem znowu w psychodelę. Widać Florence Welsch naprawdę sporo eksperymentowała podczas pandemii a brzmienia, które prezentuje albo się nie akceptuje, albo można się zatracić w tym szaleństwie razem z nią.

Piosenka „My love” zaczyna się jak soundtrack z Bonda z Danielem Craigiem, w połowie przeistacza się w taneczny mam wrażenie alternatywny hit. Emocjonalność głosu Florence uważam odkrywa przed słuchaczem intrygujące doznania. Mam wrażenie, że po utworze ”King” to jeden z lepszych kawałków z płyty.

„Restarint” to zaledwie 50 sekundowe dźwięki śpiewane od niechcenia. Nie odstraszają, ale na pewno zastanawiają mnie takie zabiegi produkcyjne w tej muzycznej opowieści. Może tak miało być.

„The bomb” to niesamowicie nostalgiczna, szczera ballada o relacjach damsko – męskich. Uspokaja w błogi sposób całą końcówkę płyty. Słychać w niej wrażliwość Florence Welch. Niepowtarzalność jej głosu i emocje mam wrażenie  towarzyszące poczuciu straty.

„Morning Elvis” to  dream rockowe outro, z odgłosami fanów. Widzę że cały zespół chciał przekazać jak ważne dla nich są koncerty i kontakt z odbiorcą.

Podsumowanie:

Płyta „Dance Fever: To podróż z czternastoma utworami o bardzo różnorodnym brzmieniu. Wszystko scala głos Florence Welch. Przejmujący, odważny, niekiedy hipnotyczny, pewny siebie. Bywa bardzo spokojny, wręcz szepczący wszystko po to,  żeby za chwile odpalić petardę nośnego optymistycznego muzyka ekstrawertyka. Fani Florence obcując z tym albumem nie zawiodą się, ale na pewno kilka razy mogą być zaskoczeni. Co uważam w muzyce jest na plus. Muzycy często przekazują swoją koncepcję mam wrażenie gdzieś podprogowo gdzie po którymś dopiero odsłuchu można zrozumieć na swój sposób co autor miał na myśli. Płycie daje mocne 8/10 i zachęcam do zapętlania!

Recenzja: Piotr Siedlecki

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!