Recenzja Płyty – “Øf Kingdøm And Crøwn” zespołu Machine Head

Machine Head to formacja obecna w świadomości fanów cięższych brzmień nieprzerwanie od trzech dekad. Wyrosła na gruncie agresywnego thrash metalu, zjednawszy swoich wielbicieli już debiutancką płytą „Burn My Eyes”. Zespół nigdy nie zwolnił swojego tempa, co przed czterema laty przypłacił utratą dwóch wieloletnich członków – gitarzysty Philla Demmela oraz perkusisty Davea McClaina. Muzycy odeszli niedługo po wydaniu ostatniej wówczas płyty „Catharsis”.

Krążek ten nie zdobył najpochlebniejszych recenzji a frontmanowi, Robbowi Flynnowi, zarzucono pogoń za łatwym sukcesem komercyjnym. Przyznam, że jako wieloletni fan Machine Head i ja byłam rozczarowana materiałem i w 2018 roku nasze ścieżki rozeszły się. Nie śledziłam dalszych kroków zespołu a sama wieść o następcy „Catharsis”… Ominęła mnie.

Ale oto jesteśmy cztery lata później: dziś dyskografię Machine Head domyka dziesiąty album studyjny Of Kingdom And Crown. Pierwszy dla zespołu album koncepcyjny, skupiający się wokół psychomachii dwóch antybohaterów Aresa i Erosa. Na tracklistę składa się trzynaście utworów. Trzy otwierające płytę wprowadzają postać Aresa oraz jego szału spowodowanego utratą bliskiej osoby. W tym miejscu warto podkreślić spójność formy, ponieważ właśnie te trzy pierwsze kompozycje skupiają w sobie największy ładunek agresji na płycie. Następnie, po niespełna minutowym przejściu Overdose – przechodzimy do historii Erosa. Od tego momentu album łapie nieco więcej melancholijnego oddechu ujętego w czystych wokalizach Flynna, jak na przykład w „My Hands Are Empty. Spokojnie, nie oznacza to, że zwalniamy – pełne żalu monologi przeplatać się będą ze wściekłymi solówkami gitarowymi.

Co wysuwa się na pierwszy plan pod kątem muzycznym zespół nigdy nie zmienił swojej formuły. Doszlifowywał przez lata typowe dla siebie rozwiązania kompozycyjne, ale rdzeń ich brzmienia pozostał niezmieniony. Pierwszy odsłuch płyty pozwolił mi z łatwością wychwycić elementy, które odnajdziemy i na poprzednich wydawnictwach, od pierwszego poczynając. Czasem wręcz miałam wrażenie, że Robb wskoczył w kreatwne perpetuum mobile i bezpośrednio wyciągał konkretne riffy i melodie z przeszłości. Zdawało mi się, że znów słyszę „Unto the Locust i The Blackening. Jakkolwiek uważam te albumy za jedne z bliższych mojemu sercu, tak niekoniecznie czuję się
usatysfakcjonowana powielaniem czegoś, co już zostało wydane.

Czy to oznacza, że „Of Kingdom And Crown odpada w przedbiegach? Nie. Jest to dobry album, niewątpliwie wyrównujący poziom po „Catharsis. Dobrze balansujący grad atakujących riffów melodyjnymi, czystymi partiami, łatwymi do odśpiewania podczas koncertów nadchodzącej trasy. Sama złapałam się już podczas pierwszego zapoznania z płytą na nuceniu dopiero co wysłuchiwanych harmonii (Arrows In Words From From The Sky), co już samo w sobie świadczy obiektywnie o zdolnym kompozytorstwie.

Sądzę, że fani Machine Head mają powód do satysfakcji. „Of Kingdom And Crown zawarł w sobie wszystko to, co zjednywało zespołowi kolejnych słuchaczy przez ostatnie lata. A co przekonało mnie do przeproszenia się z ich dorobkiem.

Lista utworów:
01. „Slaughter The Martyr”
02. „Chøke Øn The Ashes Øf Yøur Hate”
03. „Becøme
The Firestørm”

04. „øverdøse”
05. „My Hands Are Empty”
06. „Unhalløwed”
07. „Assimilate”
08. „Kill Thy Enemies”
09. „Nø Gøds, Nø Masters”
10. „Bløødshøt”
11. „Røtten”
12. „Terminus”
13. „Arrøws In Wørds Frøm The
Sky

Recenzja : Dominika Kudła

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!