Recenzja Płyt zespołu Riverside – „ID.Entity”

Riverside to zespół, który w moich oczach jest wyjątkowy. Zacząłem ich poznawać pod koniec 2018 roku (wiem, późno), i od tamtej pory tylko coraz bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu. Warszawski kwartet jest obecnie chyba najbardziej rozpoznawalnym progrockowym zespołem z Polski, o czym mogą świadczyć chociażby trasy koncertowe biegnące po niemal całym świecie, szeroka dystrybucja wydawnictw, bądź też międzynarodowa działalność oficjalnego fanklubu o nazwie Shelter Of Mine. Jednak nie będę przybliżać tutaj historii sukcesu Riverside, obecnie należy się skupić na czymś innym. Dwudziesty styczeń 2023 roku to data premiery ósmego albumu zespołu, “ID.Entity”, który stanowi pierwszy pełen materiał studyjny od czasu wydanego pięć lat wcześniej “Wasteland”. Przyznaję bez bicia, że czekałem na ten album z ogromną wręcz niecierpliwością, z tego też względu możliwość jego zrecenzowania, a co za tym idzie, przedpremierowy odsłuch, jest dla mnie prawdziwym wyróżnieniem. Cóż… Warto było czekać.

 

Zanim jednak cała załoga mogła się pochwalić kolejnym wydawnictwem ze świeżym materiałem, muzycy bardziej skoncentrowali się na swoich solowych aktywnościach: Maciej Meller oraz Michał Łapaj nagrali pod swoimi nazwiskami debiutanckie albumy solowe – klimatyczny, rockowy “Zenith” Mellera oraz mroczny, oparty na klawiszowej elektronice “Are You There” Łapaja, a Mariusz Duda powrócił do folkowych korzeni swojego projektu Lunatic Soul nagrywając album “Through Shaded Woods”, a także realizował się w elektronicznym minimalizmie, przenosząc otaczającą nas (wówczas) pandemiczną rzeczywistość na dźwięki, co zaowocowało cyklem “Lockdown Trilogy”. W międzyczasie nie pojawiło się jednak nic nowego, poza świeżutkim singlem “Story of My Dream”… Który na nadchodzący album miał nie trafić, no i nie trafił. Mógł za to wskazywać mniej więcej, w jakim kierunku podąży Riverside, prawda?

 

“ID.Entity” to album pełen zmian, jednak nie zniekształcają one charakterystycznego stylu zespołu. Największą zmianą jest prawdopodobnie fakt, że jest to pierwszy album nagrany z udziałem byłego gitarzysty Quidam, Macieja Mellera, który oficjalnym członkiem zespołu został w lutym 2020. Zmienił się także autor oprawy graficznej – Travis Smith został na tym polu zastąpiony przez Jarka Kubickiego. No i wreszcie muzyka… Wszelkiej maści nowości były oczywiście intensywnie zapowiadane, a ja, nauczony doświadczeniem, podchodziłem do tych zapowiedzi z pewną rezerwą, jednocześnie mając na uwadze szanse na ich spełnienie. Co z tego wszystkiego ostatecznie wyszło? Wyszedł taki złoty środek. Sprawne połączenie muzycznego powiewu świeżości z tym, za co kocham(y) Riverside.

 

Wyłapałem na tym materiale mnóstwo odniesień do dawnych dokonań zespołu, które w żadnym wypadku nie są kalką – w rzeczywistości chodzi o pewne pomysły, zastosowane tutaj w sposób alternatywny. To w dalszym ciągu jest rock progresywny na światowym poziomie, bogaty aranżacyjnie, różnorodny i w pełni angażujący odbiorcę, tyle tylko że wiedziony zupełnie innym konceptem. Riverside zawsze tworzyło albumy o konkretnej tematyce, bliskie założeniom standardowego albumu koncepcyjnego, ale jednak nieopowiadające jednej, z góry określonej historii od początku do końca, co umożliwia odbiorcy swobodną interpretację. Tak jest i tutaj – w odróżnieniu od majestatycznego “Wasteland”, wypełnionego melancholią i smutkiem, ukazywanymi za pośrednictwem wizji pustego, wyniszczonego i wyludnionego świata post-apo, tym razem koncentrujemy się wokół zwykłych ludzi, a konkretnie relacji między nimi. A te nie zawsze są pozytywne. Często dominuje w nich fałszywość, zakłamanie, nakręca się spirala niechęci czy też nawet i nienawiści, a we wszystkim tym mniej lub bardziej świadomie pomaga biegnący w zawrotnym tempie rozwój technologiczny. Pojawia się zrezygnowanie i niechętna akceptacja otaczającej nas rzeczywistości. Temat jest więc poważny – ale czy aby na pewno powinno to tak wyglądać? Może jednak jest jakieś światełko nadziei?

 

Owszem, jest – w postaci zamykającego podstawową edycję albumu “Self-Aware”. To utwór lekki, prosty (przynajmniej w wersji singlowej) i bardzo piosenkowy. Wręcz nietypowy dla Riverside. Podtrzymuje on zespołową tradycję tworzenia finału albumu w taki sposób, by miał on w sobie pozytywny akcent, pozwalający słuchaczowi “odetchnąć”. Chwytliwość “Self-Aware” potrafi zdezorientować, a to nie jedyny taki element na albumie. Podobnie rzecz ma się z kompozycją rozpoczynającą album, czyli “Friend or Foe?”, celującą z kolei w rockowo-klawiszową erę lat 80., jednocześnie flirtując z nurtem new wave, czy też new romantic. I znów tworzy się spinająca całość klamra, która, choć niewątpliwie oryginalna, idealnie wpasowuje się w konstrukcję “ID.Entity”. Gdzieś pośrodku mamy z kolei coś, co w środowisku zwie się “powrotem do korzeni”. Przyznaję, że już dawno temu przestałem zwracać uwagę na wypowiedzi artystów reklamujących swoje nowe dzieło jako właśnie taki powrót do stylu uprawianego przez nich za dawnych lat, gdyż z reguły najzwyczajniej w świecie mijają się one z prawdą. A tu proszę… Riverside znów momentami brzmi wręcz metalowo! Zwłaszcza druga połowa “Big Tech Brother” zrobiła na mnie kolosalne wrażenie i na pewno mogę ją przedstawić jako jeden z moich ulubionych momentów na albumie. Agresywne riffy z “Post-Truth” z kolei przywodzą mi na myśl okres “Rapid Eye Movement” oraz “Anno Domini High Definition”, gdzie podobnych fajerwerków było bardzo dużo. Obecność Maćka wnosi do twórczości grupy wiele dobrego…

 

…ale nie mogę też zapomnieć o jednej z najbardziej charakterystycznych cech Riverside, czyli wyjątkowo obfitego wykorzystania klawiszy, bez których tej muzyce zdecydowanie czegoś by brakowało. Klawiszowo-gitarowe dialogi oraz duety również są tutaj powszechne i nadają całości tego konkretnego, z łatwością rozpoznawalnego klimatu. A czy czegoś mi na ósmym pełnym wydawnictwie kapeli zabrakło? Moja dusza skromnie próbuje podsunąć myśl, że przydałoby się troszkę więcej wrzasku… Zawsze fascynowało mnie to, że Mariusz potrafi growlować, ale w praktyce growlu używa bardzo rzadko. Z drugiej strony zdążyłem się zawczasu pogodzić z faktem, że nie usłyszę już w jego wykonaniu tak mocnych partii, jak chociażby te w kompozycji “Artificial Smile” sprzed kilkunastu lat. A tu znowu zaskoczenie: ten ryk we wspomnianym “Big Tech Brother”… Tego właśnie potrzebowałem. Zresztą, gdybym nie cenił sobie aż tak jego śpiewu, prawdopodobnie brakowałoby mi growli dużo bardziej.

 

To wbrew pozorom bardzo trudne napisać treściwą i merytoryczną recenzję nowego albumu zespołu, którego uważa się za ulubionego wykonawcę spośród wszystkich, których się słucha. Ale jednocześnie była to nieskrywana przyjemność, gdyż “ID.Entity” prawdopodobnie oceniłbym bardzo wysoko nawet nie będąc wielkim fanem Riverside. Zespół zaserwował nam prawdziwą muzyczną ucztę, bardzo urozmaiconą i wyrafinowaną. Rok 2023 rozpoczyna się pod względem muzycznym naprawdę wspaniale. Nie mogę się doczekać, aż posłucham tych nowych kompozycji na koncertach. Na sam koniec wspomnę jeszcze, że recenzja dotyczy podstawowej edycji albumu – a w rozszerzonej pojawiają się jeszcze dwa dodatkowe utwory. I z nimi się już niebawem zapoznam… Wam również polecam to uczynić, ale wpierw spróbujcie się zastanowić, na czym opiera się Wasza tożsamość i jakimi wartościami się wyraża. Kto wie, może odkryjecie siebie na nowo…?

 

Łukasz (Barliniak O Muzyce)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!