Rozmowa z Manuel Gagneux liderem zespołu Zeal&Ardor

Manuel Gagneux to ekscentryczny lider zespołu Zeal&Ardor a także muzyczny wizjoner, który nie boi się łączyć ze sobą żadnych gatunków w muzyce. Nasza redakcja miała okazję porozmawiać z Manuelem przy okazji premiery trzeciego studyjnego albumu „Zeal&Ardor” zatytułowanego po porostu… „Zeal&Ardor”. Zapraszamy do lektury!

Oliwia: Cześć Manuel, jak się masz? Jak sobie radzisz w tym trudnym, pandemicznym czasie?

Manuel: Cześć! Co do pandemii – myślę, że przywykłem już trochę do życia w tych trudnych warunkach zatem u mnie wszystko jest w jak najlepszym porządku!

O: I oby tak pozostało! Powrócę jednak do naszego głównego tematu na dzisiaj – do muzyki. Czy pamiętasz może, jak właściwie zaczęła się twoja przygoda z muzyką? Słyszałam, że twoi rodzice byli związani z muzyką.

M: Tak, oboje byli muzykami. Mój ojciec był gitarzystą a mama jest wokalistką jazzową. Muzyka w naszym domu była więc obecna od zawsze. Ponadto, od kiedy pamiętam mieliśmy w domu pianino i jako dziecko dużo na nim grałem. Od małego więc było dla mnie ważne aby móc odkrywać muzykę na własną rękę. I to były chyba właśnie te moje początki (śmiech).

O: I po tych początkach poszedłeś za ciosem…

M: Dokładnie tak!

O: Mówi się, że początki twojej kariery jako muzyka zaczęły się dzięki portalowi internetowemu  „4Chan”.

M: Tak, można powiedzieć, że to co robię z Zeal&Ardor ma swoje początki właśnie tam. Pracowałem wtedy nad pobocznym projektem muzycznym i trochę się nudziłem, brakowało mi jakiegoś kreatywnego bodźca.  Zapytałem więc ludzi na 4chan aby podali dwa randomowe gatunki muzyczne a ja spróbuję je jakoś ze sobą połączyć i zrobić z tego jakiś numer. Któregoś dnia ktoś podał „black metal” i „afrykańskie rytmy” a ja pomyślałem, że to bardzo ciekawe połączenie i po prostu zacząłem to robić! Ewidentnie coś mi z tego wyszło skoro mamy dziś okazję rozmawiać (śmiech).

O: Chciałabym Cię zapytać zatem o cały zamysł łączenia tak różnych a wręcz niekiedy sprzecznych ze sobą gatunków muzycznych. Czy nie czujesz się czasami jak doktor Frankentstein, który składa arcydzieło z tak różnych części? Mówię to oczywiście z przymrużeniem oka ale ciekawi mnie, jak rodzą się pomysły na tak oryginalne miksy brzmień…

M: Wiesz, myślę, że większość nowych nurtów muzycznych jest kombinacją istniejących już gatunków. U mnie zaczęło się właśnie od ćwiczeń i eksperymentów, w pewnym momencie uznałem to za bardzo ciekawy zabieg. Tak jak wspomniałem wcześniej, bawiłem się w wyzwanie mieszania gatunków już jakiś czas i wierz mi, że większość tego, co tworzyłem na początku było absolutnie potworne! Właśnie wtedy czułem jak doktor Frankenstein który stworzył potwora i myślał „Boże drogi, co ja zrobiłem?” (śmiech). Na szczęście teraz brzmi to dużo lepiej. Ale nawet wtedy, kiedy tworzyłem rzeczy niezbyt zadowalające, sprawiały mi one mnóstwo frajdy.

O: Wow, nie spodziewałam się aż takiej samokrytyki! Czy w takim razie pamiętasz jakiś swój początkowy twór, co do którego poczułeś, że „to jest to”?

M: Były takie rzeczy ale nie był to konkretny utwór czy dana partia. Zacząłem po obserwować, że dany numer jest dobry ale niektóre jego partie wymagają jeszcze dopracowania. Zacząłem je więc ulepszać. Poza tym, myślę, że to ważna część mojego charakteru jako muzyka, żeby być wobec siebie krytycznym.  Jeżeli tworzyłbym numery, które określałbym mianem „doskonałych”, nie mógłbym się dalej rozwijać. Osobiście, bardzo zależy mi na tworzeniu rzeczy jeszcze lepszych nich dotąd.

O: Jak zatem wglądała twoja droga od bycia jednoosobowym twórcą, który nagrywa gdzieś w zaciszu domowym do lidera projektu Zeal&Ardor, który na ten moment koordynuje całą ekipę muzyków?

M: Najprościej mówiąc, działo się to krok po kroku. Najpierw dostawałem zapytania o to, czy zagrałbym na jakiś lokalnych festiwalach. Myślałem wtedy, że oferta jest bardzo fajna ale najpierw muszę spytać moich znajomych czy mogliby ze mną zagrać (śmiech).  Potem, kiedy w grę zaczęły wchodzić trasy koncertowe, uświadomiłem sobie, że wyjazdy w trasy wiążą się z posiadaniem całej ekipy – ktoś musi robić za kierowcę, ktoś musi ogarniać zaplecze techniczne. Więc krok po kroku zbierałem cały zespół, składałem ludzi do kupy jak rzeczony doktor Frankenstein  i oto jesteśmy! Najbardziej cieszę się z tego, że otaczam się ludźmi, których naprawdę lubię i jest to grupa świetnych i dziwacznych ludzi zarazem, z którymi mogę podróżować po całym świecie. Za to jestem najbardziej wdzięczny.

O: Dobrze jest mieć takich ludzi. Czy myślałeś o tym, żeby powiększyć swój zespół o kolejnych muzyków w bliższej lub dalszej przyszłości?

M: Być może. Okazało się, że posiadanie swojej ekipy jest również dosyć kosztowne, więc… kto wie? (śmiech). Ale nie ukrywając, marzy mi się więcej śpiewających osób w moim zespole, może nawet jakiś rozbudowany chór ale aspekty logistyczne doprowadziłyby mnie chyba do szaleństwa! Wiesz jak to jest, nagle wpada Ci koncert w Australii i musisz zapewnić wszystkim transport. A to dopiero wierzchołek góry lodowej!

O: Wyobrażam sobie ten natłok rzeczy do ogarnięcia! Wracając jednak do kwestii muzycznych – kiedy w swoim życiu odkryłeś to cięższe granie pokroju black metalu czy death metalu?

M: Myślę, że mogłem mieć wtedy coś koło 14 lat. W moim rodzinnym mieście było bardzo dużo punkkowych klubów i barów, bywałem w nich dość często. Grywały tam kapele punkowe, grindcore’owe  czy metalowe a ja z miejsca zakochałem się w tym brzmieniu. Patrząc na nich pomyślałem wtedy: „Chwila, moment, a może ja bym mógł tak grać?”. I właściwie tak to się u mnie zaczęło.

O: I rozumiem, że wtedy właśnie zacząłeś grać?

M: Dokładnie. Kupiłem pierwszą gitarę i zamknąłeś się w swoim pokoju na jakieś 3 lata (śmiech).

O: Zapytam Cię zatem o to, o co lubię pytać muzyków: czy pamiętasz swoją pierwszą gitarę?

M: Tak! To był BC Rich Warlock! Była paskudna ale na tamten moment uważałem ją za najpiękniejsze wiosło na świecie. Nadal ją mam i co więcej – moje ręce nadal pamiętają jak się na niej grało! Kiedy za nią łapię mam w sobie poczucie „Ach, jestem w domu” (śmiech).

O: Wracając z powrotem na muzyczne tory, porozmawiajmy o nowym krążku Zeal&Ardor zatytułowanym po prostu „Zeal&Ardor”. Jak się czujesz tuż przed jego premierą?

M: Nie mogę się już doczekać  aż wypuścimy go w świat! Materiał na ten krążek był gotowy od niemalże roku i czekam aż ludzie będą mieli okazję go pokochać albo znienawidzić. Nie lubię trzymać długo rzeczy w tajemnicy  więc tym bardziej się cieszę, że już niedługo będziemy się mogli nim podzielić.

O: Jak długo powstawał materiał na nowy krążek?

M: Ponad rok. W 2020 roku zrobiliśmy sobie przerwę od koncertowania, nawet niezależnie od pandemii, bo planowaliśmy tą przerwę dużo wcześniej. Zamknąłem się wtedy w piwnicy i nagrywałem od rana do wieczora. Teraz, kiedy tak o tym myślę, wydaje mi się, że to było tak dawno temu…

O: Jakbyś określił ten album w swoich własnych słowach, niejako podsumowując swoją twórczość na nim?

M: Myślę, że to najbardziej spójny album jaki do tej pory stworzyliśmy. Myślę też, że jest też najcięższy jeśli chodzi o brzmienie ze wszystkich naszych płyt.  Zachowaliśmy swój charakter twórczości na tym krążku a jednocześnie zboczyliśmy muzycznie w nowe strony. Słychać tu miejscami zupełnie nowe, muzyczne wpływy.

O: A skoro rozmawiamy już o waszych płytach – który album z całej dyskografii Zeal&Ardor był dla Ciebie, jako twórcy, najbardziej przełomowy?

M: Dla mnie była to pierwsza płyta czyli „Devil Is Fine”, bo otworzyła przed nami wiele drzwi w muzycznym świecie. Po jej wypuszczeniu zdałem sobie sprawę, że ludzi  naprawdę interesuje nasze granie!

O: Jakiś czas temu pokazaliście światu teledysk do utworu „Run”. Osobiście, go uwielbiam ale muszę też przyznać, że jest dosyć… niepokojący i bardzo realistyczny zarazem. Skąd pomysł na takie przedstawienie rzeczywistości w tym numerze?

M: Dla mnie osobiście teledyski do metalowych numerów potrafią być bardzo sztampowe. Krew, ogień, charczący zespół w podziemiu. A dla mnie, kiedy kręcisz teledysk do utworu masz możliwość zrobić absolutnie wszystko i wznieść się na wyżyny kreatywności. Tym teledyskiem chciałem pokazać, czym numer „Run” jest dla mnie. Miał być bardzo chaotyczny, surrealistyczny, miał być mocnym doświadczeniem mentalnym. Chcieliśmy też, aby było tam dużo wizualnych nawiązań do sztucznej inteligencji. Garrick Lauterbach, reżyser tego teledysku, wykonał kawał dobrej roboty.

O: Kto zatem miał większy wpływ na finalny wygląd teledysku – Ty czy reżyser?

M: Myślę, że miałem wpływ na finalny wygląd tego klipu w 40% a Garrick –w 60%. W sensie, przecież to oczywiste, że to on jest reżyserem! Nie mogę mu powiedzieć, że czegoś nie robimy bo nie i koniec!

Oczywiście, przed nagraniem dużo rozmawialiśmy o tym, jak ten teledysk ma wyglądać więc doszliśmy do ogólnego konsensusu i nie musieliśmy się za dużo kłócić.

O: Jeśli już mówimy o tworzeniu, czy jesteś jedyną osobą, która ma główny wpływ na twórczość Zeal&Ardor czy masz w swoim gronie osoby, które doradzają Ci w tym zakresie?

M: Mam lekką manię na punkcie kontroli więc lubię mieć absolutny wpływ na to co robię!

O: Wracając do nowej płyty, numer „Emersion” to istny, muzyczny rollercoaster. Osobiście bardzo go lubię. Lubisz tworzyć tak dynamiczne utwory, pełne wzlotów i spadków tempa?

M: Bardzo lubię! Wiesz, czasem muzyka jest jak powszechnie znany żart – zaczynasz go opowiadać a twój słuchacz już spodziewa się puenty. I właśnie wtedy nagle ją obalasz i żart nabiera zupełnie nowego znaczenia.  A ponieważ twój słuchacz spodziewał się czegoś, a Ty robisz coś kompletnie innego zupełne niespodziewanie, to kreuje cały efekt wraz z intensywnością doznań. Przyznaję, że uwielbiam tworzyć numery w ten sposób.

O: Powiedziane bardzo w punkt! Porozmawiajmy o kolejnym kawałku z tej płyty czyli „Götterdämmerung”. Jest bardzo surowa, mało melodyjna, słowem: gniew w czystej formie. Co więcej, tekst jest napisany w dwóch językach – angielskim i niemieckim.

M: Słowo „Götterdämmerung” pochodzi z opery Wagnera zatytułowanej Pierścień Nibelunga. Skoro więc Wagner napisał operę po niemiecku, ja też postanowiłem umieścić niemiecki tekst w tym kawałku. Nie wiem czy zdążyłaś już zauważyć ale język niemiecki brzmi cholernie agresywnie, zwłaszcza w muzyce (śmiech). W tym przypadku ten zabieg podziałał i wywołał zamierzony efekt. To o czym wspomniałaś, czyli brzmienie „czystej agresji” było czymś, co chciałem zrobić już od dawna. Bardzo dużo z naszych numerów ma w sobie wkomponowane dużo melodyjności a mi marzył się jeden taki kawałek, który będzie po prostu agresywny od początku do końca. I myślę, że nawet mi się udało!

O: Absolutnie się udało!

Czytałam twoją wypowiedź, w której stwierdziłeś, że utwór „Golden Lliar” jest tym, z którego jesteś najbardziej dumny. Dlaczego akurat ten?

M:Wieszm,bardzo lubię intensywną muzykę. Ale „intensywność” w muzyce to nie tylko przesterowane gitary i mocne bębny. Bardzo często chodzi właśnie o intensywność emocji zawartych w danym utworze i to właśnie chciałem osiągnąć w „Golden Liar”. Nie ma tam prostego podziału „wesołe-smutne” ale za to są tam dużo głębsze emocje, które mają poruszyć słuchacza w środku. Ja też czuję bardzo dużo słuchając tego numeru, mimo, że sam go stworzyłem. Na końcu i tak liczą się wewnętrzne przeżycia.

O: Czy poza „Golden Liar” masz jeszcze jakiś utwór z tej płyty, który w jakiś sposób jest dla Ciebie wyjątkowy?

M: Cóż mam powiedzieć, jestem związany emocjonalnie z każdym numerem z tego albumu, bo sam je wszystkie stworzyłem. Ale jeśli miałbym wybierać to „Death To The Holy” bo to kwintesencja twórczości Zeal&Ardor” w 3,5 minuty. Myślę, że ten kawałek jest wspaniałym podsumowaniem tego, co robimy w muzyce.

O: Spójrzmy teraz nieco w przyszłość. Wiem, że macie zaplanowaną europejską  trasę z zespołem Meshuggah na maj. Czy myślicie już nad kolejnymi koncertami czy jeszcze za wcześnie na takie plany?

M: Mamy już pewne plany ale nie chcemy ich ogłaszać zbyt szybko. W Polsce planujemy pojawić się w Warszawie i Katowicach choć nie wiemy dokładnie kiedy. Gdybyśmy ogłosili to teraz a wkrótce po tym pojawiłby się nowy wariant wirusa i musielibyśmy wszystko odwoływać… wyszłoby słabo. Ale z pewnością mogę potwierdzić, że przyjedziemy do Polski wraz z chłopakami z Meshuggah. I mam nadzieję, że zobaczmy dużo znajomych twarzy!

O: Czy chciałbyś coś powiedzieć fanom z Polski?

M: Cześć! Mam nadzieję, że zobaczymy się już wkrótce gdzieś w Polsce przy okazji koncertów Zeal& Ardor! Mam też  nadzieję, że ten cały kościelny ambaras w Polsce nie będzie dawał się Wam we znaki!

O: Dzięki za wspaniały wywiad!

M: To ja dziękuję!

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!