Wywiad z Januszem Panasewiczem “Lady Pank wraca w legendarnej odsłonie”

Pewne formaty koncertowe na stałe zagościły w naszych ogólnych ramach tzw. pojęcia legendarności. Idei Unplugged nikomu nie trzeba przedstawiać. Koncerty najznakomitszych gwiazd zapadły w pamięci nie tylko nietuzinkowymi aranżacjami, ale także techniczną stroną, czy samą atmosferą. Nie inaczej jest w przypadku niezwykle dobrze zrealizowanego najnowszego wydawnictwa grupy Lady Pank pt. „MTV Unplugged”, które zostało wydane 25 listopada 2022 roku. Muzyków również nie trzeba nikomu przedstawiać, w końcu to słynni weterani złotej ery polskiego rocka.

MTV Unplugged to legendarna już seria koncertów z jedną prostą zasadą: minimum elektroniki, maksimum piękna nieprzetworzonego sygnału. Robili to: Alice In Chains, Nirvana, Bon Jovi, Bryan Adams, czy chociażby Hey. Występowaliście już w odsłonie akustycznej, ale naszych czytelników ciekawi jak twoje wrażenia po zarejestrowaniu koncertu? Wiadome jest, że aranżacja z instrumentami klasycznymi różni się od przykładowej gitary na efekcie delay czy chorus. 

JP: To jest ogromne wydarzenie dla nas z uwagi na samą historię i tradycję tego przedsięwzięcia, w końcu z ogromnym bagażem różnych historii, gościło rzeszę gwiazd. W zasadzie wiedzieliśmy już od wiosny, że dojdzie do zarejestrowania koncertu cyfrowo, ale dopiero dwa tygodnie przed zaczęliśmy intensywnie pracować nad aranżacjami. Tak, to prawda, Unplugged oznacza nieco inne podejście do dźwięku, niż właśnie wspomniana gitara na efekcie chorus i przyznam, że paleta akustyczna naprawdę pięknie wybrzmiała. Trzeba było oczywiście ustalić skład artystów, którzy grali z nami i tak dalej. Sam proces dał mi sporo przyjemności. Lekko było nerwowo, bo Janek dostał dużej gorączki na dwa dni przed nagrywaniem, ale jakoś poszło.

W pracy nad płytą wspomagało was wielu artystów pochodzących z różnych światów muzycznych. Jak wspominasz granie z nimi?

JP: Wzbudza to we mnie wyjątkowo ciepłe wspomnienia. W czasie pracy nad aranżacjami znalazło się miejsce na kilka zaskoczeń. Po pierwsze zaledwie dwa dni przed rozpoczęciem nagrywania Tomasz Organek zaproponował nam, że wykona “Sztukę latania”. Nie mogłem sobie wyobrazić, w jaki deseń uderzy. Już na próbie generalnej ta interpretacja niezwykle mi się spodobała, jak można usłyszeć ma swój odrębny charakter. Podobnie jest z utworem” Wspinaczka”. W oryginale pojawia się tam solówka gitarowa, w akustycznej wersji postanowiliśmy lekko zmienić koncepcję i zaprosiliśmy do współpracy Marcina Nowakowskiego, utalentowanego saksofonistę sopranowego. Wyszło naprawdę przepięknie, aż szczęka opadła, że udało mu się odnaleźć dźwięk idealnie wkomponowany w klimat kawałka. Oczywiście warto wspomnieć również o Bernardzie Maselim, który jak zwykle zaczarował na wibrafonie, duecie wiolonczelistów z Cello Brothers, czy Wojtku Olszaku grającym na fortepianie akustycznym. Swoimi strunami głosowymi wsparł nas także Piotrek Cugowski, od lat wiadomo, że to utalentowany wokalista, więc nie ma zaskoczenia, że odwalił kawał dobrej roboty. Suma pracy różnych ludzi idealnie wykreowała krążek.

Niedawno ogłosiliście serię występów promujących akustyczne wydawnictwo.

JP: Tak, następstwem będzie trasa koncertowa w przyszłym roku. Planujemy 30 live’ów, z czego piętnaście wiosną i piętnaście jesienią, więc dosyć sporo. Oczywiście z całą scenografią, żeby zachować klimat towarzyszący nam na zarejestrowanym Unplugged.

 

Czy zwracałeś uwagę na samą jakość techniczną nagrania? W internecie można usłyszeć głosy, że także pod tym kontem, to jedna z lepszych polskich odsłon z tego cyklu.

 

JP: Powiem szczerze, że akurat miałem okazję oglądać przedwczoraj wersję stricte wideo. Wybrałem ją z kilku powodów. Fascynowała mnie praca kamery np. co tworzy atmosferę. Zacznę od prostej konkluzji. Przez wiele lat obserwowałem grając na najróżniejszych imprezach, festiwalach, koncertach, że po ich nagraniu często zapomina się o publiczności. Nie mogłem tego zrozumieć. I nagle ktoś z ekipy realizatorskiej wpadł na pewien pomysł. Chyba to jest właśnie aspekt, który urzeka mnie intensywnie mocno w tym dziele. Relacja pomiędzy nami a publiką. Nawet samo strojenie ich głosów, co nie zawsze jest oczywiste, jest na plus.

Patrząc na zeszłoroczny krążek pt. „LP40” odnoszę wrażenie, że lekko odeszliście od pewnej formy. Jak wygląda proces twórczy? Czy już wtedy wiedzieliście jaką gamę kolorów chcecie nadać płycie?

JP: Tak naprawdę nigdy nie wiadomo w jakim kierunku pójdzie nasza twórczość. Janek Borysewicz został współproducentem krążka i zadecydował o tych różnorakich ozdobnikach klawiszowych, nieco nowym podejściu do niektórych sekwencji, ale prawdę mówiąc, u nas zawsze jest to płynne. Nie mamy podejścia w stylu: „ej słuchajcie! Teraz zagramy tak, a teraz tak”. Siedzimy w grupie i rozmyślamy nad danym utworem w którym kierunku powinien on wybrzmieć.

Co sądzisz o renesansie klasycznej dawki przesterowanego rocka rodem z lat 70.? Mowa oczywiście o sukcesie takich formacji jak: Greta Van Fleet, czy Måneskin ?

JP: Słucham szeroko różnych zespołów i powiem tak…fajnie, że ludzie sięgają do korzeni, bo to jest żywe w formie. Trudno o tym mówić, bo te grupy z dawnych lat stały się taką klasyką, że zjawisko naśladownictwa jest niezwykle rozległe. Co pierwsze nasuwa się na myśl, to niezwykła trudność w znalezieniu balansu pomiędzy utrzymaniem klimatu a daniem czegoś od siebie, dlatego podziwiam ludzi, którzy się za to biorą i wynoszą na taki poziom, że miłośnicy muzyki chcą tego słuchać. To fantastyczne.

A jak zapatrujesz się na grupy inspirujące się waszą twórczością? Nie podlega dyskusji, że Lady Pank na stałe zagościło na półce kanonu klasyki polskiego rocka i z pewnością w świecie współczesnego rynku fonograficznego znajdą się twórcy tworzący w waszym duchu.

JP: Można to bardzo różnie odebrać. Z jednej strony powinniśmy się cieszyć, że zrobiliśmy coś, co ktoś chce grać (śmiech) mimo to, nie powiedziałbym, że specjalnie popieram powtarzalność, wolałbym usłyszeć kogoś, kto mnie zaskoczy powiewem świeżości. Trudno znaleźć coś nowego w muzyce mocnej, dynamicznej, czy rockowej, popularnej jakkolwiek by jej nie nazywać. Bo tak zawsze było jest i będzie, że ludzie się będą inspirowali czymś. Nie da się tak łatwo odkryć czegoś, co byłoby tak świeże, tak czyste od naleciałości. Inspiracja jest ok, ale wiadomo zżynania nie pochwalam. (śmiech)

"PRAWDĘ MÓWIĄC, U NAS ZAWSZE JEST TO PŁYNNE. NIE MAMY PODEJŚCIa
W STYLU: „EJ SŁUCHAJCIE! TERAZ ZAGRAMY TAK, A TERAZ TAK”. SIEDZIMY
W GRUPIE I ROZMYŚLAMY NAD DANYM UTWOREM W KTÓRYM KIERUNKU
POWINIEN ON WYBRZMIEĆ."

Czy w dzisiejszej dobie XXI wieku, młode zespoły mają tematy, które powinny zostać nagłośnione. Czy jest sens wyrażać bunt przez muzykę?

JP: Pewnie jest sporo tego, tylko czy są one odpowiednio nagłośnione? Wydaje mi się, że teraźniejszość pozostawia tak dużo problemów na świecie i wiadomo, nie mówię o jakiś oczywistych jak wojny, do których muzycy zawsze się odwoływali, ale np. społeczne tematy – oszustwa, kłamstwa. To widać w mediach i ogólnie wszędzie. Fajnie, żeby takie rzeczy były nagłaśniane, bo na tym polega właśnie bunt i poniekąd muzyka. Trochę tego przemyca, chociażby rap na czele z Matą,  ale patrząc na muzykę rockową, także, chociażby Krzysztof Zalewski.

Czy zdradzisz naszym czytelnikom, która płyta stanowi dla ciebie niezwykle istotny dorobek w twórczości? Zapewne jest to trudny pytajnik, bo jak wybrać jedno dzieło z całej, rozległej dyskografii.

JP: Skłamałbym mówiąc, że pierwsza płyta nie jest taką, bo w zasadzie wyznaczyła nam pewną drogę. Nie wiedzieliśmy co się z formacją będzie działo, w zasadzie nikt nie myślał o tym, że będziemy grali przez tyle lat w ogóle koncerty albo nagrywali płyty. Wszystko było spontaniczne, ale powiedzmy, że wstępnie wyglądało jakoś po ludzku, choć w tamtych czasach mówienie, że coś wyglądało po ludzku oznaczało tak sobie. Ta pierwsza płyta była na dużym spontanie. Janek oczywiście był doświadczonym muzykiem i mimo młodego wieku grał z różnymi gwiazdami ówczesnej polskiej sceny muzycznej. Oprócz tego wyjątkowe teksty Andrzeja Mogielnickiego, które zapadają w pamięci. Pierwsze wydawnictwo nadało nam pewnego charakteru, który następnie ewoluował wraz z rozwojem formacji. Wydaje mi się, że to piękny punkt, bo mówiąc najprościej – startowy. Mimo wszystko powiem tak, na każdej płycie w której procesie powstawania brałem udział znalazłbym coś interesującego. Powiem ci szczerze, że ja nie umiem powiedzieć „ta płyta, a ta już nie”. (śmiech)

Jakie to uczucie wracać do dawnych kompozycji po latach?

JP: Zdarza mi się czasem wrócić do starszych kawałków właśnie w kontekście przygotowań do koncertu. Dajmy na to kompozycja sprzed 15 czy 20 lat wchodzi w skład repertuaru i sięgam po nią, a ona wywołuje falę pewnej nostalgii i myślę „a posłucham jeszcze tego i tego z tej płyty”. Przypominają mi się różne wydarzenia z tamtego okresu.

Zastanawia mnie czy słyszałeś nowy cover utworu „Zawsze Tam, Gdzie Ty” w wykonaniu grupy The Brothers? Oczywiście podaję ich jako przykład, tak się składa, że czasem pewne grono wrzuca wasze kawałki w obręb gatunków należących do sfery tzw. muzyki biesiadnej, w tym Disco Polo. To musi być stosunkowo specyficzne uczucie, kiedy dzieło spod ramienia waszego zespołu przechodzi tak dużą metamorfozę.

JP: Wiesz…do mnie takich rzeczy przychodzi stosunkowo sporo różnym obiegiem, bo sam oczywiście tego nie szukam (śmiech). Pewnie ileś lat temu miałbym zdanie pokroju „jak tak można! O co chodzi!”. Wiadomo, śpiewając jakąś piosenkę myślę o czymś innym, niż gość, który w tej chwili to robi. Dziś spuszczam zasłony milczenia na to i nie reaguję. Przecież skoro ktoś chce się bawić, to niech się bawi, to jego sprawa.

Dziękuję serdecznie za ciekawą rozmowę.

Zdjęcie w tle przedstawiające Janusza Panasewicza autorstwa: Itokyl*

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!