Fun Lovin’ Criminals. Spotkanie, na które czekałem 3 dekady.

Warszawa / Letnia Scena Progresji / 26.05.2023
Wczesne lata 90’ to okres mojej fascynacji metalem, ciężkim metalem, bardzo ciężkim. Na tyle ciężkim, że grunge typu Nirvana i Pearl Jam to były gitarowe bzyczki, które omijałem.
W magnetofonie leciały Sepultury, Morbid Angel’e, Paradise Lost’y, Death’y, Pantery, Helmety, Slayery, Mety, i tym podobne. Równolegle kineskopowy telewizor ustawiony był na MTV i słuchałem nie tyle muzyki, co fascynowałem się teledyskami, kolorami, wielkim światem. Rock podgłaśniałem, hiphopy i inne popy tolerowałem… nawet reklamy i jingle były dla mnie wow!…
I wtedy pojawili się oni. Fun Lovin’ Criminals.
Taki w sumie trochę rock, trochę hip hop… trochę chill łamane przez blues i jazz, a jednak ta cała wcześniej wymieniona mieszanka dźwięków zawarta w ich utworach spowodowała, że słyszałem metal! Ciężar, moc, rytm!
„Come Find Yourself” z miejsca stał się dla mnie albumem z pierwszej dziesiątki tych, które zmieniły moje postrzeganie i rozumienie muzyki. I jest dla mnie kultowym do dzisiaj.
Długo nie było mi niestety z nimi po drodze na żywo, ale wreszcie udało się w tym roku. Gdy pojawiło się info o koncercie w Warszawie, zanim portfel zdążył zareagować, bilety były już zamówione 😀
Na koncert dotarliśmy z Martą spóźnieni. Nie ten tramwaj… nie w tę stronę…. ale to historia, której morał nieco poniżej 🙂
Dotarliśmy pod Progresję, kiedy grał już support, to znaczy w tamtym momencie nie wiedzieliśmy, że to był support, bo ktoś grał, ale nie w Progresji, a gdzieś za płotem. Nieco zagubieni, szukając wejścia, skierowaliśmy się do drzwi głównych budynku… i spotkaliśmy chłopaków, a oni dali się zaprosić do wspólnej fotki 😀
Wtedy okazało się, że ten tramwaj to jednak nas specjalnie wywiózł w inną stronę, bo minuta wcześniej, minuta później i byśmy na siebie nie wpadli. A tak, niezapomniane zdjęcie do albumu, którego nikt inny mieć nie będzie 😀
Koncert okazał się pod chmurką. Fajna ta Letnia Scena Progresji. Leżaczki, napoje… szkoda tylko chłopaków z zespołu Bruklin, którzy grali jako support przy pustej prawie publice. Niestety hard rock to nie był chyba najlepszy rozgrzewacz dla fanów FLC. Grali sprawnie, profesjonalnie. To trzeba im przyznać. Z drugiej strony nie przychodzi mi do głowy zespół, który by był blisko klimatów FLC w Polsce…
Sam koncert gwiazdy to perełka i to nie z tych sztucznie hodowanych. Zaczęli od the Fun Lovin’ Criminal i zaraz po nim King of New York! O ile przed koncertem miałem małe obawy, jak Brian Fast Leiser poradzi sobie grać na klawiszach, trąbce, harmonijce, basie i jednoczesnie śpiewać, to pierwszy utwór rozwiał wszelkie moje wątpliwości! Wokal brzmiał idealnie, ten sam feeling, nie do poznania. Widać, że to on jest autorem muzyki i udzielał się wokalnie przez lata. Multiinstrumentalista pełną gębą.
Instrumenty na koncercie brzmiały selektywnie, ruchy sceniczne i kontakt całego zespołu z publiką iście po amerykańsku.
Fani również wiedzieli po co przyszli i wymiana energii była nawet podczas tych mniej wszystkim znanych, nowych utworach! I do tego to potężne brzmienie gitary!  Jednak wzmacniaczy Marshall nie da się wygładzić na żywo, dodają kopa do brzmienia zawsze i to jest właśnie jeden z powodów, dla których warto chodzić na koncerty 😀
Dla mnie najważniejsze, że usłyszałem pół mojego ulubionego i kultowego „Come Find Yourself” na żywo.  Do tego sporo kawałków ze „100% Columbian” i kilka z „Loco”.
Zagrali dodatkowo Passive/Aggressive, Bombin’ the L, Smoke’Em, Love Unlimited, do tego Loco, Shake it Loose…. wiele innych a na koniec Scooby Snacks i emocje w kosmos! Tak powinny się kończyć wszystkie koncerty. Sporym niedosytem!
Zdjęcie z zespołem, barierki, zdobyczna setlista. Czego chcieć więcej? Oby więcej takich koncertów na Letniej scenie Progresji i wszędzie indziej 🙂
Relacja : Martin

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!