Rozmowa z Stevem Hogarthem

Steve Hogarth wystąpi w Polsce już 7 grudnia w łódzkim klubie Wytwórnia. Porozmawialiśmy z artystą o jego inspiracjach i współpracy z Marillion.

 

Michał Koch: Cześć Steve! Cieszę się, że możemy porozmawiać. Jestem Michał i przeprowadzam tę rozmowę dla portalu Strefa Music Art.

Steve Hogarth: Jak się masz!

MK: Możesz opowiedzieć o tym, co Cię inspiruje jako twórcę?

SH: Zaczęło się od The Beatles…

MK: Jak u każdego!

SH: Właśnie. Słuchałem też sporo Johnny’ego Casha i Glena Campbella. W moim rodzinnym domu było dużo muzyki. Mój tata był fanem Glena, może też Sinatry. Słysząc te dźwięki, poczułem nieznane do tej pory uczucie.

MK: Ekscytację?

SH: Tak, muzyka mnie zafascynowała. The Beatles, The Rolling Stones, The Kinks… Długo by wymieniać. Uzależniłem się od „Revolver” i „Sgt. Pepper’s” Beatlesów. Singiel „She Loves You” dostałem w wieku siedmiu lat jako prezent na Gwiazdkę. Od tamtego momentu śledziłem ich karierę. O, miałem też „It’s Not Unusual” Toma Jonesa. Moim zdaniem „Abbey Road” położyło podwaliny pod rocka progresywnego.

MK: Odważne stwierdzenie.

SH: The Beatles potrafili się zatracić w dźwiękach. To samo masz w prog rocku. Odkryłem też „Pet Sounds” The Beach Boys, no i The Who!

MK: Pete Townsend to prawdziwy mistrz!

SH: W rzeczy samej. To od niego nauczyłem się o tym, jak ważne jest w muzyce zaangażowanie. Do dziś się tym kieruję. Wkrótce potem sam zacząłem pisać muzykę. Chyba pomogło mi odkrycie Led Zeppelin oraz Deep Purple. A przecież wtedy jeszcze nie do końca wiedzieliśmy czym jest muzyka rockowa <śmiech>.

MK: Potem już prosta droga do…

SH: Genesis. Tak, dokładnie. Chyba zacząłem od „Nursery Crime”. Głos Petera Gabriela mnie oczarował. Na scenie wyglądał i zachowywał się jak kosmita. Coś niesamowitego. Widziałem Genesis na wszystkich możliwych trasach koncertowych.

MK: Nawet mnie się udało ich zobaczyć. Byłem na pożegnalnej trasie w Londynie.

SH: Do tego wszystkiego doszedł jeszcze zespół Yes. Trasa „The Relayer” to było coś! Te wszystkie zespoły używały instrumentów w pionierski sposób. To było coś nowego, coś rewolucyjnego. Chciałem być tego częścią, więc zacząłem pisać piosenki. „The Party” było moim pierwszym utworem.

MK: Teraz wszystko można osiągnąć za pomocą komputera.

SH: Tak, dlatego w muzyce zaczyna brakować tej ekscytacji. Wszystko brzmi podobnie, wszystko brzmi jak…

MK: Ed Sheeran?

SH: Ha, dobre!

MK: Uczyłeś się grać?

SH: Jako dzieciak śpiewałem w chórze, a potem, zainspirowany oczywiście Deep Purple, zacząłem się uczyć gry na klawiszach. Do zespołu The Europeans połączyłem jako klawiszowiec. Natomiast komponować uczyłem się od Joni Mitchell, The Waterboys i The Isley Brothers. Potrafili pisać piękne melodie.

MK: Duże znaczenie przykładasz do tekstów?

SH: Ogromne. Od wielu lat coraz bardziej i bardziej uczę się znaczenia i doboru słów. Ciekawe, bo kiedy w latach 80. poznałem Marillion, to prog rock trochę mi przeszedł. Miałem okazję dołączyć do The The i Johnny’ego Marra (z The Smiths – przyp. MK), dodatkowo rozpadł się mój zespół, więc myślałem nad porzuceniem branży muzycznej. Jednakże odezwali się z Marillion i nasz wspólny znajomy, Darryl Way z Curved Air, powiedział mi, że powinienem przyjąć ich propozycję.

MK: Pojawiła się chemia pomiędzy Tobą a Marillion?

SH: Tak, poprosili mnie, abym coś zaśpiewał. Wymyśliłem na poczekaniu melodię i im się spodobało. Potem ten utwór trafił na album „Seasons End” jako „The King of Sunset Town”.

MK: Opowiedz więcej o Twoim stylu komponowania.

SH: Jest bardzo naturalny. Zaczynam, jeśli tylko pojawi się w mojej głowie jakiś pomysł, czasem się zainspiruję czymś. Z Marillon nauczyliśmy się, że tylko pierwsze 20 minut wspólnego jammowania jest cokolwiek warte, wtedy powstają nasze najlepsze pomysły. I tak gramy każdego dnia, aż po miesiącach mamy trochę pomysłów. Czasem wszystko leci do kosza, a czasem udaje nam się wydobyć cały album. To zawsze wielka niewiadoma.

MK: Potem tworzysz teksty?

SG: Połączenie muzyki oraz słów to kolejne wyzwanie. Potem Mike, nasz producent, łączy to wszystko w całość, odsłuchujemy i decydujemy, czy jest to coś warte. Jeśli nie jesteśmy zadowoleni, to materiał leci do kosza.

MK: To prawie jak destylacja!

SH: Coś w tym rodzaju, ostatecznie po wielu godzinach ciężkiej pracy, otrzymujemy pewien wycinek rzeczywistości.

MK: Co sądzisz o współczesnym przemyśle muzycznym?

SH: Nie jestem jego częścią. I nie chcę być. Jestem szczęśliwy, mogąc być obok tego wszystkiego. Mam to szczęście, że nie muszę martwic się tym, co teraz jest modne i co się sprzedaje. Rozgłośnie radiowe zresztą rzadko grają Marillion. A my tego wcale nie oczekujemy.

MK: W Polsce grają Was często!

SH: To świetna wiadomość. Dobrze wiedzieć, że są gdzieś miejsca na świecie, gdzie nasz dorobek jest traktowany na serio.

MK: A koncerty?

SH: Odbiorcy chcą teraz Ariane Grande i Taylor Swift. My gramy dla naszych stałych fanów, staramy się być fair i nie zwariować. Zresztą mam wrażanie, że jako cywilizacja jesteśmy teraz na etapie podobnym do upadku Cesarstwa Rzymskiego. Nie wiadomo, co przyniesie przyszłość.

MK: Niemniej wystąpisz w Polsce ze swoim solowym programem.

SH: Tak, to zawsze są wyjątkowe koncerty, świąteczne. Na scenie jest ustrojone drzewko i lampki. Gram też to na co aktualnie mam ochotę lub o co poproszą fani, mogą też trafić się covery. Doskonale się wtedy bawię. Stąd brak stałej setlisty. Jest w tym element magii chwili. Zresztą świetnie wspominam wszystkie koncerty w Polsce!

 

One thought on “Rozmowa z Stevem Hogarthem

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Copyright © 2022 | Strefa Music Art | Realizacja: Studio Graficzne 702

error: Zabezpieczone!!